Najczęściej czytane

Archive for sierpnia 2014

Czy ja jestem pacyfistą?

By : Unknown
Gdy byłem małym chłopcem, lubiłem słuchać opowieści dziadka. Zwłaszcza tych, które dotyczyły jego pobytu w wojsku. Choć nigdy nie interesowały mnie militaria, nazwy konkretnych broni, no generalnie nic konkretnego dotyczącego wojskowości, to jednak temat wojny zawsze mnie bardzo intrygował. W podstawówce moim ulubionym przedmiotem była historia, chętnie oglądałem filmy wojenne. A mimo to czasem zastanawiam się – czy sam chciałbym do kogoś strzelać?



Celowo nie napisałem „mógłbym” – bo sądzę, że strzelenie do człowieka w jakiejś konkretnej sytuacji zagrażającej mojemu życiu, byłoby dla mnie wystarczającym motywatorem. Natomiast ostatnio zacząłem myśleć nad tym, czy nie ma we mnie jakiejś nutki pacyfizmu.

Jakiś czas temu zacząłem chodzić na strzelnicę, trzykrotnie byłem na paintballu. I uważam, że jest to świetna zabawa, sposób na dobre spędzenie czasu. No i jest też w tym jakaś adrenalina. A i bardzo ważna lekcja świadomościowa – zupełnie inaczej jest myśleć o strzelaniu, a zupełnie inaczej jest faktycznie do kogoś strzelać – choćby nie prawdziwymi nabojami a kulkami z farbą.

Ostatnio jednak wiele mówi się o konflikcie na Ukrainie. Osobiście nie sądzę, aby groziła nam w tej chwili III wojna światowa. Zacząłem się jednak zastanawiać – jak bym zareagował, gdyby przyszło mi walczyć?
Pierwsze pytanie, jakie sobie postawiłem, dotyczyło strony konfliktu. Walczą ze sobą Ukraińcy z Rosjanami (no, prawdopodobnie). Polska stawia się wraz z resztą Europy i USA po stronie naszych bezpośrednich sąsiadów. I tutaj dla mnie pojawia się pierwszy problem. Ja nie chcę walczyć za Ukrainę. Za Polskę, owszem. Za jakieś swoje idee, owszem. Ale nie za Ukrainę.

I nie chodzi tutaj o podejście Francuzów typu „Nie chcemy umierać za Gdańsk”, o nie. Po prostu jak dla mnie Ukraina nie jest dla Polski żadnym sojusznikiem, a co więcej, widzę w niej potencjalnego wroga. Zauważmy, że oni nie traktują nas jak sojuszników. W rozmowach międzynarodowych Polska została pominięta. Banderowcy jasno mówią, że są wrogo nastawieni do naszego narodu. Ukraińcy proszą nas o wsparcie (choćby finansowe), ale na przykład ukraińskie klubu piłkarskie bezstresowo kupują sobie piłkarzy za wysokie ceny. O co tu chodzi? Dlaczego mamy robić z siebie ofiary losu na każdym kroku?

Mówiłem już z pół roku temu – ja nie popieram Majdanu – dalej te słowa podtrzymuję – dla mnie to było po prostu głupie. I tak samo w zasadzie cieszę się, że Krym powrócił do Rosji, czyli tam, gdzie moim zdaniem być powinien.

Co nie oznacza z kolei, że chciałbym walczyć po stronie Rosji. Bądźmy szczerzy, obecna polityka naszego rządu sprawiła, że obrywamy finansowo ze wszystkich stron. W dodatku narażamy się krajowi, z którym powinniśmy utrzymywać przynajmniej neutralne stosunki. Jednak walka po ich stronie również jest kompletnie bezsensowna – bo co możemy w ten sposób osiągnąć? Tylko jeszcze bardziej narazimy się Ukrainie i UE…

Najlepszym rozwiązaniem wydaje mi się nie mieszanie bezpośrednio w ten konflikt. Musimy czekać, aż wiele niewiadomych się wyjaśni (np. rola separatystów, ich związki z Rosją itp.).

Kolejną sprawą jest to, że mam przyjaciół z Rosji. Ostatnio poznałem też kilku Ukraińców. Bardzo przyjaźnie nastawieni do świata ludzie. Tak sobie myślę - człowiek ma własne plany na życie, marzenia, rodzinę, pracę dzieci...I nagle każą mu strzelać do osoby, który tak samo jak on ma tę całą wojnę w dupie, ale wydano mu taki rozkaz. Więc idzie strzelać i…zabijać. I rodzi się pytanie – w imię czego?

Pamiętajmy jednak, że nadmierny pacyfizm wcale nie jest dobry. Paradoksalnie to właśnie chęć uniknięcia II wojny światowej sprawiła, że Hitler zyskał na początku bardzo dużą przewagę. Wtedy też nie widziano powodów, dla których warto byłoby umierać…


Choć jestem za tym, żeby ludzie mieli łatwiejszy dostęp do broni, zastanawiam się, gdzie leży granica pomiędzy zabijaniem w słusznej sprawie, a zabijaniem poza „obroną konieczną”. Może można się tego dowiedzieć tylko poprzez zdobycie takich doświadczeń? Tylko, kurczę, czy aby na pewno warto? Na to pytanie chyba każdy musi sobie odpowiedzieć samemu.

Dla nas nie ma ładnych rzeczy

By : Unknown
Ostatnimi czasy pisałem głównie dla drobnych gazet oraz nieco większych portali internetowych. Zdziwiło mnie jednak to, że pomimo takiej posuchy na Kwadraturze, od czasu do czasu pojawiają się nowe polubienia na fanpage’u strony czy też komentarze pod tekstami. Nie powiem, zamierzałem już raczej odstawić to moje nieszczęsne blogowanie. Teraz jednak stwierdziłem, że dobrze jest mieć miejsce, gdzie mogę pisać o czym chcę. Miejsce, gdzie nikt nie każe mi cenzurować słów, unikać tematów tabu, pisać na konkretne tematy.

A o czym będę chciał napisać dzisiaj? O sobie, a raczej o moich przemyśleniach, o myślach, które krążą mi po głowie od wielu dni i jakoś nie chcą ulecieć. Także…lecimy.
Moje wakacje okazały się (w sumie to ciągle się okazują) niezwykle pracowite. Wyjazdy, rozjazdy, obozy, spotkania, teraz też praca. A w tym całym gąszczu spraw przewija się także moja przeprowadzka do Torunia. I jakoś tak bierze mnie ostatnio nostalgia. 
Gdy pierwszy raz jechałem rowerem do pracy, w słuchawkach brzmiał głos Kazika – „Coście skurwysyny uczynili z tą krainą” – śpiewał. Słuchając mijałem szare domy, chodniki zawalone papierami i innym brudem. Zastanawiałem się, czy świat naprawdę jest taki zły? 

Obecnie pracuję przy wytwarzaniu aluminium, spędzam więc sporo czasu z ludźmi starszymi ode mnie, bardziej doświadczonymi życiowo. Słuchając ich rozmów, czasem też biorąc w nich udział, doszedłem do wniosku, że nie bardzo pasuję do tego środowiska. Choć są to osoby wspaniałe, towarzyskie, często się śmiejemy, w głębi serca wiem, że jestem tutaj puzzlem wciśniętym na siłę, bo „jak się wepchnie, to będzie pasował”. A ja wiem, że nie pasuję. Za to dużo się uczę. Uczę się pracy, uczę się odpowiedzialności, tak naprawdę w końcu uczę się też prawdziwego wysiłku i szacunku do zarobionego pieniądza. Może dziwnie to zabrzmi, ale lubię podczas wchodzenia do szatni czuć ten specyficzny zapach potu, opiłków aluminium i mieszaniny perfum. Naprawdę jest w tym coś niezwykłego.
Pamiętam, że gdy byłem małym chłopcem, miałem może z 7-8 lat, bardzo lubiłem z kolegami o 14:00 lecieć na most i z niego patrzeć, jak robotnicy wychodzą w jednej wielkiej kolumnie z miejsca pracy. To wspomnienie wróciło do mnie niedawno, gdy wychodząc przez to samo przejście zobaczyłem grupkę dzieci, które się nam przyglądały. Wtedy po raz kolejny w życiu uświadomiłem sobie, jak bardzo się zestarzałem. Jeszcze nie tak dawno byłem głupim bachorem, który niczego nie wiedział o życiu. Teraz wiem co prawda niewiele więcej, może poza zrozumieniem, że życie jest ciężkie, a na wiele rzeczy trzeba sobie zapracować. 

Praca – choć dla mnie bardzo ciężka i wymagająca, o dziwo daje mi cały ogrom satysfakcji. Traktuję ją nieco jak wyzwanie. Gdy znajomi mówili mi, żebym szedł składać aplikacje gdzie indziej, zacząłem się zastanawiać – może faktycznie jest tam tak ciężko jak mówią? Teraz to sprawdziłem, czasem faktycznie jest.

Ale doszedłem też do innego wniosku. Szkoła fatalnie przygotowuje do prawdziwej pracy. Mój ostatni tekst był o tym, że Polacy są jednym z najsłabiej prezentujących się narodów pod względem przystosowania do życia. I teraz widzę to na własne oczy.
Jestem w roczniku maturalnym, nadszedł czas wyboru studiów. Dla mnie kierunek był oczywisty, jednak czy to rozmawiając z ludźmi, czy to czytając fora widzę, że dla wielu jakieś konkretne określenie swojego kierunku dalszej edukacji jest zbędne. Często po prostu „idę na studia, bo trzeba iść na studia”. Uważam to za chore i błędne rozumowanie. 

W ogóle widzę w ludziach jakiś straszny zanik wartości. Teraz, gdy spędzam więcej czasu z dorosłymi, niż z rówieśnikami widzę, że jako pokolenie (w sumie to my i pokolenie naszych rodziców) odstajemy. Wiadomo, niektóre rzeczy przychodzą z czasem, ale łatwo jest zaobserwować pewien regres.
Mam wrażenie, że głupiejemy na skalę masową, wmawia się nam, że najlepsze wartości to brak wartości. Idąc chodnikiem mam czasem odczucie, że mijam ludzi bez marzeń, ambicji, idei…Co gorsza, czasem z marzeniami, ambicjami i ideami, ale z dominującym strachem przed ich realizacją. Co jeszcze gorsza, czasem zastanawiam się – czy i ja do nich nie należę?

Plujemy na państwo (czasem słusznie), plujemy na Kościół (czasem słusznie), plujemy na rodzinę (to mnie akurat bardzo boli), ale zastanówmy się – co jest w nas takiego, że nie potrafimy już dostrzec piękna świata? Bo on jest piękny - jest piękny w ludziach mijanych na ulicy, jest piękny w uśmiechu rodzica, gdy mówimy mu jak bardzo go kochamy, jest piękny w eucharystii, gdy w niej uczestniczymy, jest piękny, gdy z dumą śpiewamy hymn naszego kraju. Tak naprawdę jest masa codziennych sytuacji, gdy można by się uśmiechnąć i powiedzieć do siebie: „kurczę, życie jest piękne!”. Ale często tego nie robimy. Na widok uśmiechniętego człowieka prędzej wyjdą z nas drwiny niż odwzajemnienie. W ogóle te pozytywne wartości są ostatnio piętnowane. Oczywiście, każdy ma własne wartości, powiecie. Pewnie, ale są też i te uniwersalne. A obecnie idziemy w jakimś dziwnym kierunku. Chciałbym powiedzieć, że zmierzamy ku nikąd. Obawiam się, że jest jednak jeszcze gorzej – zmierzamy do świata bez wartości.

Tekst może wydawać się pesymistyczny, jednak piszę go z lekkim uśmiechem na ustach. Uśmiechem, ponieważ wiem, że wciąż na tym świecie są osoby, którym zależy. Osoby, które wstając z łóżka mają konkretny cel na to, dokąd zmierzać ma ich życie. Uśmiecham się też, ponieważ tak sobie myślę, że należę do grona tych osób. I życzę wam, abyście i wy do nich dołączyli.

Pozdrawiam wszystkich stałych i nowych czytelników. Może i nie ma was wielu, ale postanowiłem pisać choćby i dla garstki. A i nie przeczę, że również robię to dla siebie. 

PS Oczywiście komentarze są mile widziane. :)

- Copyright © Kwadratura Koła - Date A Live - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -