Siedziałem sam w pustym pokoju. No, nie do końca pustym. W
końcu byłem w nim ja i Alkohol. Uświadomiłem sobie, że w zasadzie nigdy ze sobą
nie rozmawialiśmy, byliśmy sobie całkiem obcy.
Im dłużej na siebie patrzyliśmy, tym większe brało nas
nawzajem obrzydzenie. Z czasem staliśmy się dla siebie coraz bardziej otwarci.
Jeden mówił drugiemu, co go w nim drażni. A najgorsze było to, że w Alkoholu
widziałem cząstkę siebie. Tę cząstkę, którą zawsze ukrywałem, tę której nigdy
nie chciałem nikomu pokazać. A Alkohol widział, że swoją osobowością sprawia mi
on ból. I śmiał się ze mnie. Wiedział, że ma nade mną władzę. Wiedział, że jest
lepszy. Że niczego nie musi ukrywać. Że poprzez samo bycie sobą już może nade
mną triumfować.
Chciałem uciec od niego wzrokiem, spojrzeniem szukałem nieba.
Jednak tego dnia czarna kawa rozlana po horyzoncie była bez gwiazd. Wielka
szkoda, gwiazdy są takie piękne.
Alkohol zaczął pokazywać mi zdjęcia i filmy. Sytuacje, które
się wydarzyły i sytuacje, które nie wydarzą się pewnie nigdy. Wszystkie te
rzeczy, o których za wszelką cenę chciałem uniknąć.
Patrzy się na mnie.
Wie, że ja się patrzę na niego. Patrzymy się na siebie wzajemnie. Nie chcę,
żeby się patrzył. Jego patrzenie tak bardzo przeraża moje patrzenie. Jego
patrzenie staje się moim patrzeniem. Teraz już patrzymy na to samo w ten sam
sposób. Jedyny właściwy sposób.
Ja zawsze chciałem być artystą. Ale nie takim sławnym czy
bogatym. Takim zwykłym. Takim artystą, który może bez skrępowania nazywać się
artystą. Ale uciekałem od tego. Nie chciałem się do tego przyznać. Dalej mam z
tym problemy.
Śpij ma Emilio, śpij…
Widziałem siebie. I widziałem ją. Widziałem nas.
Ona była w centrum. Ja stałem z boku. Stałem i patrzyłem się
tylko na to, co robi. Nie chciałem jej przeszkadzać. Nie chciałem się odzywać,
zakłócać jej spokoju. Ona była tym, kim ja zawsze chciałem być.
Malowała.
A malowała przecudnie. Pociągnięcie za pociągnięciem. Ruch
dłoni za ruchem dłoni. Wszystko przemyślane. Wszystko precyzyjne.
Gdy zaśniesz minie ból…
A ja się odsuwałem. Było mi coraz bardziej wstyd. Czułem wstyd,
bo jej zazdrościłem. Zazdrościłem kobiecie, którą kochałem w naprawdę pokrętny
sposób. Chciałem dla niej wszystkiego co najlepsze.
Gówno prawda.
Skoro chciałem, to dlaczego jej zazdrościłem?
Uciekła kropla krwi…
Nie mógłbym być taki, jak ona.
Ona jest niedościgniona. Nie jest idealna. I właśnie dlatego
jest niedościgniona.
Boję się tego, że mógłbym jej zaszkodzić. Przerwać tę magię
tworzenia.
Z kącika twoich ust…
Ona jest twórczynią czegoś, co oddziałuje na zmysły. Jest
artystką. Jak można w ogóle próbować równać się z kimś, kto oddziałuje na twoją
duszę? Kto sprawia, że marzysz, że czujesz, że podziwiasz piękno.
Wiedz, że już nie
ujrzysz tej…
Alkohol się ze mnie śmiał. Władał mną. Był panem. Do czasu.
W końcu zaczął przegrywać. To była chyba kwestia
świadomości. Im ja czułem się silniejszy, tym on stawał się słabszy. To ja
byłem jego słabością.
Dla której chciałeś
żyć…
Padł przede mną na kolana. Zaczął płakać. Ja byłem zły, bo
nie potrafiłem zebrać się na współczucie.
Błagałem, żeby przestał, gdy zaczął
lizać mnie po rękach. Nie chciałem tryumfować. Było na to za wcześnie. Przecież
mieliśmy odbyć walkę. Przecież mieliśmy dalej pokazywać sobie różne wizje.
Mieliśmy się razem wyniszczyć.
Lecz ona zrodzi się…
Ale Alkohol nie chciał walczyć. Mnie też wszystko zrobiło
się obojętne. Stwierdziliśmy obaj, że możemy żyć razem. Wspólnie. Razem się
wspierać, razem upadać, razem wstawać.
Z przelanej tutaj
krwi.
Niestety. Gdy obudziłem się rano, go nigdzie nie było. Zostałem
sam. Zostały mi po nim tylko puste butelki. Puste tak jak jego słowa.