Zbliżają się Walentynki, więc postanowiłem się pokusić o
drobny tekst z tej okazji. Zapewne wiele razy słyszeliśmy słowo „kocham”. Z
definicji powinniśmy używać go wtedy, gdy chcemy wyrazić nasz rzeczywisty stan
emocjonalny. Czy zawsze tak jest?
Nie przepadam za zbyt pochopnym wymawianiem tego wyrazu. A
mimo to często go używam. Kolejny powód, dla którego możecie mnie nazywać
idiotą. Skupmy się jednak na najczęstszym przypadku, w którym dochodzi do
użycia tego zwrotu.
„Kocham Cię” – to brzmi tak pięknie, prawda? Mam jednak
wrażenie, że im częściej wypowiadamy to „magiczne” zdanie, tym bardziej traci
ono na znaczeniu. Ba, czasem nawet nie mówimy go z należytą powagą. No właśnie,
co to w ogóle znaczy kochać? Dla mnie jest to darzenie kogoś uczuciem
wyjątkowym. No ale to przecież banał, prawda? Poza tym innym uczuciem darzy się
mamę czy tatę, a innym chłopaka czy też dziewczynę. Myślę, że niewielu
czytelników spotkało się z odrzuceniem ze strony rodziny, dlatego też zamierzam
się skupić na tym drugim zjawisku.
Każdy z nas chyba się kiedyś w kimś zauroczył. Celowo nie
używam słowa „zakochał”, dla mnie to dwie zupełnie różne sprawy. Miłość,
myślenie o drugiej osobie, nieprzespane noce i każde bicie serca przyśpieszone
na samą myśl o osobie, którą darzymy uczuciem szczególnym. Pierwsze spotkania,
czarujące rozmowy, wzajemne posyłanie sobie uśmiechów. Stopniowe nabieranie do
siebie zaufania, uczucie rosnące z każdą chwilą. Znacie to? Kilka miesięcy
znajomości, możemy już chyba mówić o powstaniu związku. Chłopak chce wejść na
wyższy poziom, pada tak długo wyczekiwane zdanie – „Kocham Cię.” – „Ja Ciebie
też” – szepce dziewczyna a ich usta zamykają się w pocałunku.
No to teraz można przejść do kolejnego etapu znajomości. I
tak naprawdę przekonać się o prawdziwym znaczeniu tego zdania. Bo widzicie, to
niemalże sakramentalne „Kocham Cię!” bywa traktowane jak formułka, którą trzeba
odklepać, aby przejść dalej. Nie chodzi mi teraz tylko o seks, bardziej o samą
świadomość związku. „Powiedział, że mnie kocha, czyli na pewno to jest miłość.”
– mogłaby powiedzieć dziewczyna czy też chłopak. I życzę wam wszystkim, moi
drodzy czytelnicy, abyście swoją prawdziwą miłość znaleźli.
Pytanie tylko, czy zawsze wypowiadamy to zdanie szczerze.
Ile razy czyniliśmy to z pośpiechu? Ile razy z naszych ust padały te słowa, bo
tak wypada? Ile razy chcieliśmy po prostu w końcu mieć to za sobą? W tym
momencie każdy z nas powinien się zastanowić, czym w zasadzie jest dla niego
miłość. Czy partner faktycznie zasługuje na wypowiedzenie mu prosto w oczy tego
cudownego zdania? A jeśli uznamy, że tak, a już wkrótce nasz związek się
kończy, to czy to faktycznie była miłość? Zauroczenie? Być może, ale dlaczego w
takim razie wcześniej byliśmy przekonani o prawdziwości tego uczucia?
Kiedyś koleżanka powiedziała mi bardzo głupie zdanie – „O
prawdziwej miłości można mówić dopiero po jakichś 16 tygodniach związku.” – a
ja się pytam w takim razie, co zmienia się między 15 tygodniami i 6 dniami a 16
tygodniami, że już z całą pewnością wiemy, że to miłość? Moim zdaniem każdy
związek charakteryzuje się odmiennymi zasadami, innymi prawami. A te niespełna
cztery miesiące to jak dla mnie i tak zbyt mało czasu na prawdziwe poznanie
człowieka.
Zastanawia mnie jedna rzecz, czy jeśli człowiek ulega tylko
zauroczeniu, to może mówić, że kocha? Innymi słowy, czym różni się ten stan od
prawdziwej miłości? W tym momencie wypadałoby się przyjrzeć mojemu wątpliwemu
doświadczeniu. Jak już wspomniałem wyżej, spokojnie możecie nazywać mnie
idiotą. Piszę o rozsądnym używaniu słowa „kocham”, a sam użyłem go zbyt
pochopnie. Mam wrażenie, że z czasem („czas” to bardzo istotne słowo w tym
zdaniu) sami zauważymy, że gdy myśleliśmy, że już osiągnęliśmy stan tej
prawdziwej, jedynej miłości, to byliśmy w błędzie. Uczucie, które nie wygasa z
każdym kolejnym dniem powinno stawać się silniejsze. W końcu dostrzeżemy
znaczną różnicę między jedną „miłością” a drugą.
Załóżmy jednak, że nasz związek trwa w najlepsze. Nagle
jednak przychodzi kryzys, pojawia się ktoś trzeci. Dajmy na to mężczyzna
poznaje nową kobietę, zaczyna rozważać wdanie się w romans. Teoretycznie dalej
kocha swoją partnerkę, darzy ją ciągle tym samym uczuciem. Dlaczego więc
dopuszcza się zdrady? To oczywiste, tak naprawdę nie kocha. Szczęście bywa
iluzją miłości, czasem mylimy ze sobą radość z przebywania z kimś a prawdziwą,
szczerą miłością.
Jeszcze inny przypadek – po długim związku przychodzą
wątpliwości – czy naprawdę ją/jego kocham? To też jest oczywiste, nie kochasz.
Jeśli nachodzą cię jakiekolwiek wątpliwości, które z czasem nurtują cię coraz
bardziej, to muszą mieć one jakieś podłoże. Nic nie bierze się samo z siebie.
Dlaczego w ogóle chciałem poruszyć ten temat? Chyba z powodu
Walentynek, to chyba jeden z najlepszych momentów na wypowiedzenie „Kocham Cię!”
do swojego partnera. Musimy jednak sobie uzmysłowić, że to zdanie niesie (a
przynajmniej nieść powinno) ze sobą jakieś konsekwencje. Zanim więc zwierzymy
się partnerowi czy też partnerce ze swoich uczuć, zastanówmy się, czy my sami
jesteśmy ich w pełni świadomi.