Powiem wam, co mnie od dawna
frustruje. Bohaterowie historyczni. Na dobrą sprawę uważam, że nie ma czegoś
takiego jak persona powszechnie uważana za godną podziwu.
No może i są takowe, ale nie
spośród dowódców. Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że każdy, ale to absolutnie
każdy znany przywódca doszedł do władzy po śladach czyjejś krwi. A nawet jeśli
nie doszedł do głosu poprzez mord, to potem jednak krew rozlał. Jakieś
przykłady? A mam.
Przykład
pierwszy – Juliusz Cezar
No czyż nie kojarzy się nam pozytywnie?
Wielki Rzym, na czele którego stał. Wieńce laurowe, wielkie batalie, w których
zawsze zwyciężał. O właśnie – batalie. Zastanówmy się – czy jest coś takiego
jak dobra wojna? Jaki konflikt zbrojny jest usprawiedliwiony? Może tylko taki,
gdy przyjdzie nam się bronić, generalnie nie popieram jakichkolwiek aktów
agresji mających na celu korzyści materialne/terytorialne.
A nasz Julek? Spójrzmy,
dziesiątki bitew, monstrualny rozrost Rzymu. To słynne już: „Alea iacta est” (kości zostały rzucone)
– gdzie w tym wielkość? Okey, Cezar był dobrym przywódcą. Odniósł całą masę
sukcesów, dokonał wielu trafnych reform. Zauważmy jednak, że dążył również do
ciągłego powiększania swego terytorium. Kosztem życia ludzi. Często nie mających
z Rzymem nic wspólnego ponad to, że jakiś tam władca chce włączyć ich ziemie w
swe posiadanie.
Przykład drugi – Napoleon Bonaparte
Jak to tak? Hejtować wielkiego
Napoleona („wielkiego” :])? Przecież postawił się carowi, był po stronie
Polaków, utworzył Księstwo Warszawskie! A i owszem, utworzył. I chwała mu za
to. Jednak i tutaj nie można powiedzieć, że Francuz był idealny. Przykładem
będzie choćby wojna z Hiszpanią, która pokazuje, że nawet dobrego sojusznika
Napoleon był skłonny zaatakować, o ile ten nie chciał zaspokoić jego żądań (a
próba wymuszenia wglądu w sprawy polityczne Hiszpanii i ustanowienie swego
brata na króla było żądaniem głupim).
Znów głupio przelana krew. I w
Hiszpanii, i pod Moskwą. Ilu ludzi w ogóle z wyprawy na Rosję wróciło? Ilu
zginęło w walce, a ilu padło z zimna? I to w imię czego? W imię ambicji moi
drodzy, w imię ambicji.
Przejdę teraz do sedna. W moim
mniemaniu taki Cezar czy Napoleon niewiele różnią się od Hitlera czy też
Stalina. Wszyscy mieli chore ambicje, żądzę wygrywania pomimo wszelkich
kosztów. Wysyłali swych ludzi do walki, by ci ginęli w imię swego wodza. Wodza,
który pojedyncze jednostki miał gdzieś (cytuję Stalina „Ja mam ludzi mnogo” –
na wieść o stratach w ludności poniesionych przez ZSRR), liczyły się tylko
sukcesy.
Oczywiście każdy z nich stawiał
przed sobą różne cele. Jednak co tak naprawdę sprawia, że Bonaparte czy też
Cezar kojarzą nam się jako wielcy wodzowie, a na samo wspomnienie o Hitlerze
czy Stalinie zgrzytamy zębami?
Otóż rozchodzi się tu moim
zdaniem o dwie rzeczy:
1* Historię
– im większy upływ czasu, tym z większym dystansem podchodzimy do pewnych
zdarzeń.
2* Punkt
widzenia zależy od punktu siedzenia – Bonaparte pomagał Polakom!!! Przepędził
Ruska! A Hitler i Stalin nas najechali, no to oczywiste, że są źli!!!
No właśnie – i tu mała
ciekawostka. Tacy Węgrzy na przykład nie oceniają Hitlera aż tak krytycznie jak
Polacy. Nie zapominajmy, że przez pewien czas byli jego sojusznikiem. Z kolei w
Rosji wciąż stoją pomniki Stalina. No i nie tylko tam.
Łatwo więc zaobserwować, że to,
co myślimy o konkretnych ludziach, zależy od tego, kim jesteśmy. I jak świeża
jest nasza pamięć (i dobra wiedza…) o nich.
Czy uważam któregokolwiek z nich
za bohatera? Absolutnie nie, ale nie oznacza to, że nie uznaję należnego im
miejsca na kartach historii.