Najczęściej czytane

Archive for lutego 2014

Żołnierze Wyklęci

By : Unknown
Wpis z okazji dnia Żołnierzy Wyklętych - to już jutro!


Można by powiedzieć, że o obu wojnach światowych i czasach im towarzyszących wiemy już wszystko. Może i tak by było, gdyby nie komunizm i czasy PRL-u, gdzie rosyjskie władze wmawiały nam swoją wersję wydarzeń. Chyba właśnie przez to tak mało wiemy dziś o Żołnierzach Wyklętych. Dopiero od 2011 roku 1 marca obchodzimy ich święto. Pytanie tylko, ilu Polaków w ogóle wie, kim oni byli?

Otóż byli to bohaterowie czasów powojennych. Po zakończeniu II wojny światowej wielu Polaków wiedziało, że kapitulacja Niemiec wcale nie będzie oznaczała niepodległości Polski. Ponieważ spodziewano się okupacji naszego kraju przez siły ZSRR, wielu naszych rodaków postanowiło podjąć walkę. Walkę, która choć była skazana na porażkę, pokazała, że nigdy nie oddamy dobrowolnie naszych ziem.

Dowództwo AK w roku 1943 zaczęło tworzyć zrzeszenia cywilne i wojskowe. Miały one na celu przeciwstawienie się ewentualnej (i bardzo prawdopodobnej) okupacji ZSRR. Powołano więc do życia NIE (nazwa była wyrazem sprzeciwu wobec wkraczającej Armii Czerwonej), organizację, która działała pod przywództwem generała Leopolda Okulickiego. Każdy, kto chciał dołączyć do tej konspiracyjnej grupy, musiał przejść niezwykle ciężkie próby, zerwać wszelkie kontakty z AK. Rekrutacją nowych członków zajmował się pułkownik August Fieldorf, zwany również pod pseudonimem „Generał Nil”.

Niestety, obu przywódców aresztowano. Z tego też powodu NIE przestała istnieć 7 maja 1945 roku. Wiele organizacji postanowiło przestawić się na walkę polityczną, co nie spodobało się żołnierzom AK. Szacuje się, że było ich wtedy około 30 tysięcy. Zaczęli oni walczyć wojną partyzancką wymierzoną w żołnierzy ZSRR. Atakowali z lasów, ginęli z bronią w ręku, z honorem. Przez władze komunistyczne byli nazywani „zaplutymi karłami reakcji”. Celowo przedstawiano ich ludziom jako bandy faszystowskie. Właściwie każde działanie wymierzone w ZSRR było nazywane aktem faszyzmu.

Ataki wymierzone były głównie w oddziały OB., KBW i MO. Na terenach Wielkopolski sukcesami skończyły się akcje grupy będącej pod dowodzeniem Antoniego Fryszowskiego.

Walki trwały długo, choć ataki były sporadyczne – unikano starć bezpośrednich. Władze ZSRR w roku 1945 i 1947 zastosowały taktykę udzielenia amnestii, co okazało się dobrym, choć tragicznym w skutkach dla Polaków posunięciem. Obiecano, że każdy, kto ujawni się jako członek polskiego podziemia, będzie pozbawiony konsekwencji pomimo „działania na szkodę narodu”. Niestety, wielu ludzi uwierzyło w zapewnienia władz i wyszło z ukrycia.

Przez dwa lata ujawniło się łącznie około 130 tysięcy osób. Jak się okazało, Polacy zostali oszukani. Członkowie grupy podziemnej byli torturowani, wyciągano od nich informacje o reszcie dalej tkwiących w konspiracji osobach. Następnie byli skazywani na śmierć, lub w sprzyjających okolicznościach wywożeni do obozów pracy.

W dodatku od 14 kwietnia 1950 roku Kościół Katolicki miał całkowity zakaz pomocy ugrupowaniom podziemnym. Każde najmniejsze podejrzenie udzielenia wsparcia kończył się brutalnymi represjami wobec duchownych.

Ostatnie akty działalności definitywnie zakończyły się w roku 1963 – wtedy też zginął ostatni Żołnierz Wyklęty – Józef Franczak pseudonim „Lalek” (lub „Laluś”).

Co takiego zrobili dla nas Żołnierze Wyklęci? Przede wszystkim oddali swe życie w obronie kraju. Walczyli o niezależną Polskę, o autonomię naszego państwa. Dziś wiemy o nich nieco więcej niż kiedyś. Wciąż jednak wiele spraw owiane jest tajemnicą. Największy spór dotyczy rzekomego antysemityzmu ŻW – czy dopuszczali się oni mordów na Żydach? Tego nie wiemy, możemy być jednak pewni, że zasługują oni na miano bohaterów.


Ten tekst napisałem pół roku temu. Od tego czasu nieco się zmieniło, zwłaszcza w świadomości ludzi. Przede wszystkim coraz więcej osób dowiaduje się o tym, kim Żołnierze Wyklęci byli. W zeszłym tygodniu miałem okazję sprzedawać książki poświęcone właśnie ich losom. Była to dla mnie świetna okazja do kilku rozmów z przypadkowo spotkanymi ludźmi.

Rozmowy te były bardzo budujące. Dlaczego? Ponieważ było widać duże zapotrzebowanie na wiedzę, wzajemny dialog był okazją do wymiany nie tylko informacji, ale również poglądów. W zasadzie była to też świetna okazja do uświadomienia sobie tego, jak mało wiem. Ale i tego, że chcę wiedzieć więcej.

Nie czuję się na siłach przybliżyć wam dokładnie informacji o Żołnierzach Wyklętych. Na szczęście są ludzie, którzy mnie w tym wyręczyli. Książek na ich temat jest całkiem sporo, ostatnio dobre recenzje zbiera ta, napisana przez Jerzego Ślaskiego.

Jeszcze coś do posłuchania:


Kwadratura News: Sytuacja na Majdanie

By : Unknown
- Dzień dobry! W dzisiejszym wydaniu specjalnym Newsów z Kwadratury nasz (nie)znany reporter – Dox – przedstawi państwu najświeższe informacje wprost z Ukrainy! Dox, jak wygląda sytuacja?

- Dobry wieczór państwu! Cóż, jest tu naprawdę gorąco. Po ostatnich mrozach nadeszła w końcu upragniona przez wielu odwilż. Perspektywy pogodowe są naprawdę dobre. Pod koniec tygodnia temperatura może sięgnąć nawet 12 stopni!

- Matko, Dox, chodziło mi o sytuację polityczną!

- Ach, no tak. Cóż…Tu sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Kilka dni temu doszło do naprawdę ostrych starć buntowników z Majdanu z siłami milicji. Było doprawdy ostro, zginęło blisko 100 osób. Do dziś w specjalnym miejscu wszystkie ofiary są nadal opłakiwane.

- Co wywołało ten konflikt?

- O powodach konfliktu informowaliśmy państwa ostatnio, natomiast ostatnie zamieszki były spowodowane znacznym pogorszeniem się nastrojów uczestników Majdanu. Obie strony wzajemnie się prowokowały, być może rząd Janukowycza opłacił grupę dresiarzy, aby ta sama wymierzyła sprawiedliwość.

- To naprawdę straszne. Ale w jaki sposób udało się to zakończyć?

- Zakończyć to chyba złe słowo. Natomiast dzięki interwencji ministrów spraw zagranicznych z Polski, Niemiec i Francji udało się nakłonić rząd ukraiński do podpisania zobowiązania co do wcześniejszych wyborów.

- Wiemy już, że umowa okazała się być nietrwała.

- Tak, jednak osobiście uważam, że minister Sikorski w końcu zrobił coś użytecznego. Zamieszki ustały, ludzie przestali ginąć. Oczywiście wraz z niedawną ucieczką Janukowycza umowa przestała być ważna. Nie można jednak umniejszać jej roli.

- Owszem, również w studio jesteśmy podobnego zdania. A jakie nastroje panują obecnie na Majdanie?

- Choć pozornie mogłoby się wydawać, że ma się ku lepszemu, wcale tak nie jest. Została uwolniona Julia Tymoszenko, ta sama kobieta, która nie sprostała pomarańczowej rewolucji. Na Majdanie została wygwizdana, choć trzeba przyznać, są ludzie, którzy nadal jej ufają. Nie zapominajmy jednak, że to ona pochlebnie wypowiadała się Ukraińskiej Powstańczej Armii. To również ona okazała się politykiem słabym, niezdolnym unieść na swych barkach zadania polegającego na stworzeniu nowej, lepszej Ukrainy. Teraz znów zamierza wystartować w wyborach. Duża grupa Ukraińców już jej jednak nie zaufa.

- Doszły nas słuchy, iż problemy miał również Witalij Kliczko, jeden z liderów partyjnych obecnych na Majdanie.

- Owszem. Wielu ludzi jest wściekłych, z powodu podpisanej umowy. Uważają, że niczego ona nie zmieni. Być może mają rację. Dlatego też ludzie nie opuszczają jeszcze Majdanu, zamierzają być tu tak długo, jak tylko będzie trzeba.

- Jednak to nie wróży niczego dobrego. Janukowycz uciekł, rząd odsunął go od władzy, w Sewastopolu Ukraińcy wywiesili flagi Rosji i zwrócili się do rządu rosyjskiego z prośbą o przejęcie ich terytorium. Co więcej, Rosjanie prawdopodobnie są już gotowi do ewentualnej interwencji zbrojnej. W dodatku obecnie do władzy na Ukrainie dochodzą tak zwani banderowcy (których popiera Tymoszenko). Przypomnijmy, są to nacjonaliści, którzy mają olbrzymie roszczenia terytorialne do ziem polskich, węgierskich i rosyjskich.

- Sama sytuacja finansowa Ukrainy wydaje się również niewesoła…

- I taka jest w istocie. Ukraina jest krajem niewypłacalnym. Agencja ratingowa Standar&Poor’s obniżyła ocenę Ukrainy do…poziomu CCC. Czyli najgorszego z możliwych. Oznacza on, że jest to kraj niewypłacalny, w dodatku z długiem w wysokości 150 miliardów euro. Dlaczego rating obniżył się dopiero teraz? Ponieważ wraz z ucieczką Janukowycza pożyczki pieniędzy zaprzestała Rosja. Bez wsparcia finansowego poziom życia na Ukrainie znacznie się obniży. Co więcej, obecne władze Ukrainy wysłały prośbę o pożyczkę do…Polski. Na szczęście premier Donald Tusk odmówił. Choć Ukraińcy mogą liczyć na pomoc na przykład naszej służby zdrowia.

- Czy to koniec Ukrainy?

- Koniec raczej nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Jednak przez bunt na Majdanie sytuacja mocno się pogorszyła. Ekonomia siadła całkowicie (ostatnio wspominałem już państwu, że odłączenie się Ukrainy od pępowiny Rosji okaże się finansową katastrofą – tak się już stało), nie widać lepszych perspektyw, w dodatku do głosu doszli banderowcy – siły nie zamierzające współpracować z naszym krajem.

- Jak powinna zachować się Polska?

- Moim zdaniem? Biernie. Grunt to nie pożyczać bankrutowi pieniędzy. Bez 150 miliardów na rozruch (!) ten kraj sobie nie poradzi. W dodatku Rosja ma co do Ukrainy własne plany. Moim zdaniem Polska nie jest w stanie pomóc. Ba, nawet nie powinna się poczuwać do takiego obowiązku. Tylko szkoda tych wszystkich poległych ofiar.

- Dziękuję za rozmowę, Dox. Wygląda na to, że sytuacja jest fatalna.


- Niestety, to chyba prawda. Dziękuję za uwagę, życzę państwu udanego dnia.

Siła IV władzy?

By : Unknown
Ostatnio cała Polska jara się medalami naszych zimowych sportowców. To chyba dobrze, prawda? W zasadzie tak, jednak od dość dawna irytuje mnie jedna kwestia, która zwłaszcza ostatnio się uwidoczniła. Chodzi o „pompowanie balonika” przez dziennikarzy.



Ile to już razy słyszeliśmy przed jakimś ważnym meczem, poważnymi zawodami, że nasze Orły po prostu muszą wygrać? Że są najlepsi, że akurat trafili z formą, że takiej dobrej atmosfery wśród zawodnik to nie było od dawna, i tak dalej, i tak dalej…Okey, to teoretycznie mogłoby być nawet dobre. Ale tylko w momencie, w którym pomagałoby w budowaniu jakiejś więzi pomiędzy zawodnikami a kibicami. A tak nie jest.

Ostatnimi czasy nasza reprezentacja zbiera w piłce nożnej spore baty. Za każdym razem jednak słyszymy, że tym razem to naprawdę rywal nam leży, forma jest, nowy trener przepowiada sukces i…znów blamaż. Naprawdę, nic bardziej nie frustruje, niż porażka po – wydawać by się mogło – meczu, który powinien był wygrać się w zasadzie sam. No ale się jednak przegrał.

Drugą rzeczą, która naprawdę denerwuje mnie w dziennikarzach jest oczernianie zawodników. Oglądaliście debiut Obraniaka w barwach Werderu? Ja oglądałem. To było dosłownie 90 minutowe jechanie po Francuzie z polskim obywatelstwem. Całe spotkanie słyszeliśmy tylko, jaki to Ludović jest słaby, jak słabo rozgrywa, jak słabo podaje, jak słabo walczy. I co najbardziej żałosne – niemieckie portale sportowe wybrały go po meczu najlepszym zawodnikiem Werderu.

Przykład bardziej na czasie? Proszę bardzo – polskie media i Justyna Kowalczyk. Nasza zawodniczka chyba za bardzo nas rozpieściła. Co i rusz wygrywała, zdobywała medale. Teraz pierwszy występ na ZIO i…6 miejsce. No i polała się fala krytyki. Że złe przygotowania, że nie wytrzymała presji, że po prostu dała ciała. Wiadomo, chodziło w gruncie rzeczy o to, że kobieta zwyczajnie się potknęła w pewnym momencie wyścigu. Jednak czy jest to powód do krytykowania jedynej Polki, która ostatnimi laty w biegach narciarskich sięgała po najwyższe cele? Oczywiście nie. Ona potrzebowała wtedy wsparcia, otuchy, słów pocieszenia. Tymczasem byliśmy świadkami drwin i licznych komentarzy pseudo-ekspertów typu „dlaczego tym razem się nie udało”. A potem przecież okazało się, że Justyna miała złamaną stopę…No i poza tym – ludzie! – czy 6 miejsce na ZIO to zły wynik? Oczywiście, wszyscy chcieli więcej, ale ona przecież chciała. Nie zawsze się wygrywa, Justyna pokazała, że przegrywać też potrafi z klasą. A po kilku dniach zamknęła wszystkim krytykom usta sięgając po złoto. Gratulacje!


Jako Polacy bardzo lubimy krytykować. Taka nasza odwieczna przywara. Liczę jednak na to, że choć media staną w końcu na wysokości zadania i pokażą, że potrafią jeszcze pokazać sobą jakiś poziom. 

więzień nr 4859

By : Unknown
Stwierdziłem ostatnio, że historia, którą poznajemy w szkołach, kończy się stanowczo zbyt szybko. Wiele ciekawych postaci nam umyka, zapominamy (ba, w ogóle się nie dowiadujemy…) o wydarzeniach z życia naszego kraju, które naprawdę zasługują na pamięć o nich. Dlatego ten wpis chciałbym poświęcić osobie z wieku nie tak odległego, bo XX – Witoldowi Pileckiemu.

Autorką portretu Witolda Pileckiego jest Magda Sierpińska


Kim był ten człowiek? Żołnierzem, choć nie tylko. Był też mężem, ojcem, patriotą. Ryzykował własnym życiem, gdy z własnej woli trafił do Auschwitz. No ale po kolei.

Urodził się 13 maja, 1901 roku w miejscowości Ołoniec. Od małego był wychowywany w wartościach patriotycznych. Jego dziadek, Józef Pilecki siedem lat spędził na Syberii za udział w powstaniu styczniowym. W wieku lat 10 młody Witold przeprowadził się do Wilna. Tam od 1914 roku należał do drużyny harcerskiej, co było przez władze rosyjskie zakazane. Jest to dość istotna informacja, ponieważ w roku 1918 wszyscy harcerze starsi przedostali się na tereny odradzającej się Polski.

Nastał czas, gdy młody Witold musiał stanąć do walki zbrojnej za ojczyznę. Przez trzy lata był żołnierzem Wojska Polskiego. Walczył między innymi w bitwie warszawskiej oraz przy wyzwalaniu Wilna.

Podczas II wojny światowej walczył w kampanii wrześniowej jako dowódca plutonu w szwadronie kawalerii dywizyjnej 19 Dywizji Piechoty Armii Prusy. Do 17 października Pilecki brał czynny udział w walkach, następnie rozwiązał swój oddział i wstąpił do konspiracji.

I właśnie w tym miejscu przechodzimy do najważniejszej części historii tego człowieka. Podobne dzieje miało zapewne wielu żołnierzy. Ale tylko Witold Pilecki zdobył się na tak heroiczny czyn, jakim było wstąpienie do Auschwitz jako ochotnik.

Ilu z nas z własnej woli chciałoby się znaleźć w obozie zagłady? Ilu z nas zgodziłoby się dobrowolnie na codzienne cierpienie z bólu i głodu? A on się zgodził.

Rok 1940 był jeszcze okresem, gdy o niemieckich obozach wiadomo było naprawdę niewiele. Ktoś musiał zebrać potrzebne informacje, a następnie wydostać się z paszczy lwa.

Pilecki powiadomił dowódcę Tajnej Armii Polskiej o swoim planie. Następnie specjalnie dał się złapać podczas łapanki. Tak trafił do obozu jako więzień nr 4859.

Już na miejscu utworzył on Związek Organizacji Wojskowej. Była to siatka konspiracyjna, której celem było gromadzenie informacji o Auschwitz, organizacji żywności z zewnątrz, przekazywanie wiadomości poza druty. Próbowano również zorganizować oddziały, które mogłyby walczyć podczas ewentualnego ataku partyzantów na obóz.

W jaki sposób wiadomości trafiały poza obóz? Pilecki rozpracował niemiecki system ochrony. Jego ludzie zdobyli odzież i broń żołnierzy SS, które wykradli z pralni.

1943 roku, a dokładniej 26 kwietnia nocą, przyszła kolej na ucieczkę samego Pileckiego. Wraz z Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim udało im się przekraść pomiędzy niemieckimi wartownikami (jak ktoś wie, w jaki sposób to zrobili, proszę o podanie tej informacji, ja jej nie znalazłem). Idąc wzdłuż torów kolejowych doszli do Wisły, którą przepłynęli znalezioną łódką.

Dzięki informacją, które zdobył Pilecki, możliwe stało się zaatakowanie obozu. Jednak dowództwo AK nie zdecydowało się na taki krok, z powodu dużej liczebności uzbrojonych Niemców. Za swe zasługi Witold Pilecki otrzymał tytuł rotmistrza.

To jednak nie koniec jego historii, choć gdyby ona się tu zakończyła, z pewnością można by ją uznać za szczęśliwą. Nadeszło jednak powstanie warszawskie, w którym udział wziął również nasz główny bohater. Niestety, w roku 1944 trafił do niewoli niemieckiej. Gdy wraz z innymi jeńcami został oswobodzony, walczył po stronie aliantów na froncie włoskim. Później zaś, w roku 1945 wrócił do Polski, aby dalej działać w konspiracji. Jak dobrze widać, jego życie było ciągłą tułaczką, zawsze był tam, gdzie potrzebowała go ojczyzna.

Zdjęcia zrobione Pileckiemu przed wykonaniem wyroku


Pilecki nie dał złamać się Rosjanom, Niemcom, bohatersko walczył na wielu frontach. Aż w końcu został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Tak, to polscy komuniści z Eugeniuszem Chimczakiem na czele wydali wyrok śmierci na jednym z największym bohaterów II wojny światowe.

15 marca 1948 roku zapadł wyrok – Witold Pilecki miał zginąć poprzez strzał w tył głowy. Egzekucja nastąpiła 25 maja w więzieniu mokotowskim. Dopiero w roku 2012 poznaliśmy miejsce pochówku rotmistrza. Pochowano go tam, gdzie chowano wszystkie ofiary UB – w Kwaterze na Łączce.



Ciężko jest mi stwierdzić, dlaczego obecnie nie mówi się o polskich bohaterach narodowych. Nie chodzi mi teraz tylko o rotmistrza. Historia naszego kraju spisana jest na zapełnionych krwią kartach. Krwią przelaną przez ludzi, którym zależało nie na sobie, ale na przyszłych pokoleniach. Ginąc myśleli o nas. To dlaczego teraz tak rzadko my myślimy o nich?


Problem na szczęście widzą też inni. Powoli ludzie zaczynają się buntować. Przykłady widać w muzyce, gdzie Tadek czy Evtis śpiewają między innymi o Pileckim. Ostatnio też i Magda Sierpińska stworzyła rysunek rotmistrza, który mogliście zobaczyć na górze tego tekstu. 

I to jest właśnie budujące. Pomimo tego, że żyjemy w czasach uciekania od tradycji i historii, wciąż znajdują się ludzie, którzy chcą nam jednak pewne wartości przekazać. I chwała im za to.



PS W ogóle polecam profil Magda Sierpińska Art

PPS Jak komuś spodobała się piosenka Tadka, to tu ma jeszcze Evtisa: 

Sens humanizmu w XXI wieku

By : Unknown
Uszanowanko! Dziś w Kwadraturze pragnę poruszyć temat niezwykły, bo poniekąd dotyczący mnie samego. Wraz z CrowLady zastanowimy się nad problemem, który nurtuje nas od pewnego czasu - czy profil humanistyczny jest w ogóle ludziom potrzebny?



Dox: Ja osobiście uważam, że ten cały "human" jest tylko kulą u nogi. Takim piątym kołem od wozu, który już dawno nie powinien egzystować w społeczeństwie. W zasadzie jest to bardziej koło ratunkowe dla ludzi, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Oczywiście trafiają się i tacy, którzy humanistami są z powołania. Jednak jest to chyba gatunek zagrożony wymarciem.

CL: Zagrożony lub przerażony - wizją braku przyszłości, wymarzonych studiów i pracy po tym profilu. Profile humanistyczne są likwidowane w szkołach, stwierdzono, że samo słowo "humanistyczny" odstrasza młodych ludzi. Pytanie, na ile winę ponosi szerząca się - m.in. w sieci - propaganda głosząca właśnie o przesądzonym losie nieboraków z "humana"? Na ile mit pozostaje mitem, a na ile w istocie panuje? W naszym kraju panuje bezrobocie, brak pracy wśród społeczeństwa dotyka ludzi wszelkich profesji, z wszelakim wykształceniem - czy więc szanse na zostanie wybitnym lekarzem po "bio-chemie" nie są równe szansom zostania wybitnym literatem, profesorem bądź prawnikiem po "humanie" ? Zastrzegam, że żadne z postawionych przeze mnie pytań nie jest pytaniem retorycznym.

Dox: Oczywiście, że bezrobocie może dotknąć każdego. Natomiast nie oznacza to, że każdy profil ma tak samo nikłe szanse na zasilenie szeregów ludzi zmuszonych sięgać po zasiłek. Jakie jest miejsce dla humanistów w dzisiejszym świecie? Prawnicy, dziennikarze, psycholodzy? To wszystko jest już przeładowane. Wiadomo, czasem gdzieś miejsce się znajdzie. Jednak generalnie uważam, że popytu na humanistów słusznie nie ma. Bądźmy szczerzy, w dzisiejszych czasach po prostu przestajemy być opłacalni. Kolejną kwestią jest to, że dla mnie dusza humanistyczna wiąże się z duszą artystyczną. A z kolei profil humanistyczny ma moim zdaniem z artyzmem niewiele wspólnego. Po prostu nie da się dopasować programu szkolnego pod potrzeby tak specyficznego ucznia.

CL: Specyficznego? Nie róbmy z siebie odmieńców. Nad powodami tego, dlaczego ludzie wykształceni są nieopłacalni (najpewniejszą pracę mają ponoć ludzie po szkołach zawodowych, dlatego mówię ogólnie) można by snuć teorie spiskowe. "...popytu na humanistów słusznie nie ma..." - czy sam zgadzasz się z tym, że humaniści są niepotrzebni, zbędni? I dlaczego uważasz, że profil humanistyczny ma z artyzmem niewiele wspólnego? Uargumentuj to, proszę.

Dox: Nie, nie uważam, aby humaniści byli zbędni. Zbędne natomiast są moim zdaniem profile humanistyczne. Słowo „humanista” znaczyło kiedyś „wszechstronnie uzdolniony”, dziś natomiast odnoszę wrażenie, że znaczy raczej „nie ogarniam matmy, to jestem humanem”. Na profilu humanistycznym poszerzamy głównie wiedzę z języka polskiego i historii. I problem jest to, że przedmioty te są aktualnie w odwrocie. Ilość materiału omawianego na historii uważam za zbyt małą, natomiast wiem, że nie pozwalają na to liczby godzin. Myślę, że jeśli jakiemuś humanowi (takiemu prawdziwemu) naprawdę zależy, to poradzi sobie także na innych profilach, które wzbogacą jego „wszechstronne zdolności”. Nie jest tak?

A co do artyzmu – lekcje w szkole w moim mniemaniu w żaden sposób go nie rozwijają. To znaczy są jakieś kółka dodatkowe, wieczory poetyckie i tak dalej. Ale to wszystko jest tylko dodatkiem. Naprawdę nie potrzeba być na profilu humanistycznym, aby rozwijać się pod względem artystycznym. Myślę, że jest to coś, co każdy powinien robić po szkole, w wolnym czasie. Wtedy daje to najlepsze efekty (i stąd też bierze się nasza rozmowa, szukamy wyzwań twórczych poza szkołą).

CL: Nie odpowiedziałeś mi w końcu, dlaczego uważasz że dodatkowe testy czy zadania "na wstępie" sprawdzające predyspozycje i umiejętności ucznia (myślę o czymś bardziej wymagającym kreatywności i udowodnienia tego, że chce się uczyć na tym profilu z powołania, a nie z powodów, które wymieniłeś powyżej) za zły pomysł? Pewnych oczywistych argumentów przeciw jestem w stanie się domyślić, jednak chciałabym usłyszeć Twoją odpowiedź. W swojej szkole, na tym właśnie profilu - czuję, że się  rozwijam i że także nauczyciele chcą i oczekują od nas tego rozwoju. Nie myślę i nie robię tego, co lubię robić tylko po lekcjach - czynię to cały czas. Pragnę przypomnieć, że matematyka to przedmiot obowiązkowy na wszystkich profilach, więc nie da się od niej "uciec". Co innego inne przedmioty ścisłe. Piszę to, bo wielokrotnie wspomniałeś o tym przedmiocie i o "uciekaniu" od niego. Różnorodność to dobra rzecz, każdy ma swoje miejsce własne miejsce na świecie. Jakie korzyści dla młodych ludzi przyniesie likwidacja profili humanistycznych? Ludzie bez predyspozycji, zapisujący się na "humana" z powodu "lajtowych lekcji", mają dwie możliwości: albo faktycznie się rozwiną w tym kierunku, albo nic z nich nie będzie, ważne jest to, by nie hamowali tych, którym zależy (by nauczyciele nie dostosowywali poziomu i charakteru lekcji do uczniów, których i tak to nie obchodzi). Teraz wpadło mi do głowy pytanie, teza, czy całe to zamieszanie i stwierdzenie, że po owym wspomnianym wielokrotnie profilu nie znajdzie się godziwej pracy nie wzięło się właśnie od owych niezdecydowanych leni, którzy nie myślą poważnie o swojej przyszłości i szczytem ambicji jest dla nich "lajtowa lekcja". Nie pozbawiajmy ludzi możliwości i pasji; skoro "humaniści to gatunek na wymarciu", to czyż nie powinniśmy być pod ochroną?

Dox: Poruszyłaś dość trudną kwestię. Najpierw idea testów wstępnych. Nie uważasz, że wtedy na każdy profil trzeba by było robić taki egzamin? No bo dlaczego dla humanistów tak, a dla innych nie? Natomiast gdyby faktycznie takie testy były…byłbym za. Ja w ogóle jestem przeciwny testom gimnazjalnym i maturze – wolałbym egzaminy wewnątrzszkolne. Niestety, czegoś takiego nie ma. I chyba raczej nie będzie.

Czujesz, że się rozwijasz – bardzo dobrze. Ja też coś wynoszę z lekcji. Wydaje mi się, że nasza rozbieżność opinii polega na innym rozumowaniu potrzeby profilu humanistycznego. Tudzież po prostu na tym, że Twoja szkoła jest lepsza od mojej (choć ja też w najsłabszej nie jestem). Nie mogę się wyzbyć przekonania, że jest to profil najgorszy, niejako skazany na porażkę już od samego początku. W Polsce jedynym opłacalnym kierunkiem studiów humanistycznych wydaje się być prawo. Jednak tutaj dużo mówi się o tym, że trzeba po prostu mieć „plecy”. Inaczej ani rusz (choć nie do końca się z tym zgadzam).

Źródło problemu leży chyba w takim razie po części w uczniach, po części w szkole i nauczycielach. Nie wydaje mi się jednak, aby w najbliższym czasie miało się coś w tym temacie zmienić. Nie, nie jestem z tego faktu zadowolony, w żadnym wypadku. Dalej jednak uważam, że profil humanistyczny musi albo odejść, albo zostać zmodernizowany. I szkoda tylko ludzi, którzy faktycznie czują się i są humanistami.
Aha, jeszcze to uciekanie od matematyki. Chodziło mi o tłumaczenie sobie w duchu „zawalam matmę, ale to nic, jestem humanistą.” A z obowiązkowej matury z tego przedmiotu się cieszę. :)


CL: Naturalnie, takie egzaminy byłyby niezłą sprawą gdyby, tak jak wspomniałam, nie były jedynie sprawdzeniem wiedzy na dany temat, ale jednocześnie nie zahaczałyby o tandetne, bzdurne testy psychologiczne, absolutnie nie o tym mówię. Trudno wyzbyć się przekonania o byciu gorszym z powodu tego, że jest się humanistą wśród wszechobecnej propagandy głoszącej że owszem, jesteś gorszy. Zgadzam się również z tym że profil ten (i w zasadzie nie tylko) powinien zostać zmodernizowany, jak i cały system oświaty. Wielokrotnie słyszałam od nauczycieli, że "nasz obecny materiał oni przerabiali w podstawówce", już nie mówiąc o ilości "wyrzuconego" materiału - nasz rozwój następuje więc nieco wolniej, trening mózgu nie jest tak wyczerpujący, wymagający. Jako humanistka doceniam przedmioty ścisłe; ciekawią mnie i fascynują, widzę w nich sens i nie uważam ich za zło konieczne. Nigdy nie powiedziałabym, że pozostałe od mojego profile są pod jakimś względem gorsze, zbyteczne, nie obraziłabym uczniów uczących się na nich, tylko dlatego, że mamy inne spojrzenie na świat, że - na (dosyć skrajny, jednak prosty) przykład - tam, gdzie jedni widzą "lustrzaną taflę", drudzy widzą "H2O". Nasz świat potrzebuje ludzi każdego rodzaju, każdej profesji, o każdych predyspozycjach – jednak trzeba wiedzieć, jak owe predyspozycje właściwie wykorzystać.




A co wy sądzicie o profilu humanistycznym? No i tak dla bardziej luźnego podejścia do tego tematu polecam fanpage "Beka z humana".

Dwie strony milczenia

By : Unknown
Dziś temat będzie dość trudny. Trudny, ponieważ dotyczy on milczenia. Przeważnie komunikujemy się za pomocą głosu, jednak czasem to właśnie paradoksalnie brakiem użycia słów wyrażamy najwięcej.



Zacznę od wydarzenia sprzed kilku tygodni. Musimy przenieść się do Argentyny, gdzie ruch feministyczny postanowił dać o sobie znać. Spora liczba feministek (brzydzę się w tym wypadku użyć słowa „kobieta”) zdecydowała się na próbę sprofanowania katedry w San Juan.

Atak miał miejsce podczas Krajowej Konferencji Kobiet. Trzydniowe debaty na temat prawa do aborcji, zwiększaniu praw mniejszości, a także walce z Kościołem. No właśnie – walki z Kościołem.

Ponad 7 000 feministek (wspieranych przez pedałów ze środowiska LGTB) postanowiło pokazać swoją siłę. Zaczęło się od spalenia kukły papieża. Następnym celem była katedra. Jednak z odsieczą przyszła 1 500 osobowa grupa katolików. Młodzi ludzie utworzyli dookoła budynku zwarty kordon, nie pozwalając bezmózgiej hordzie wedrzeć się do środka.

Cały świat mógł zobaczyć pokaz siły milczenia. Pokaz siły wiary, pokaz walki bez użycia siły. I co najważniejsze – pokaz zwyciężania w imię Jezusa Chrystusa.

Ci ludzie byli bici, opluwani, obrażani, poniżani. Ale to ich nie złamało. Swą siłę czerpali z modlitwy, co wydaje się wręcz niemożliwe. Dostaliśmy dowód na to, że z Bogiem w sercu możemy dokonywać rzeczy wielkich. W końcu wszyscy dostali jasny dowód na to, że katolicyzm nie wiąże się tylko z inkwizycjami czy też wyprawami krzyżowymi. Podczas gdy dla lewicy walka oznacza niszczenie, wyszydzanie, poniżanie, chrześcijaństwo pokazuje, że walczyć – i wygrywać! – można wyłącznie przez swoją postawę. Poprzez niemy protest, który będzie symbolem zwycięstwa dla całego prawicowego świata.

Zresztą, obejrzyjcie sobie po prostu film. Tylko uwaga, zawiera naprawdę mocne sceny.





Każdy kij ma dwa końce. Z milczeniem jest podobnie. Są sytuacje, gdy milczeć po prostu nie wolno. W sumie to jest to już spóźnione spostrzeżenie, ponieważ tyczy się ono Marszu Niepodległości, który odbył się w listopadzie.

Dyskusje w mediach były ogromne. Większość z nich była jawną prowokacją, inne wydawały mi się bezcelowe z uwagi na stawiane zarzuty. Już mniejsza o to, czy MN 2013 miał więcej skutków pozytywnych czy negatywnych, nie o to mi się teraz rozchodzi. Ważniejszy wydaje mi się zarzut redaktor Agnieszki Gozdyry do Krzysztofa Bosaka, przedstawiciela Ruchu Narodowego. Otóż padło na ich spotkaniu zdanie: „Mieliście prawo milczeć, ale z niego nie skorzystaliście.”

Chodziło jej o to, że MN 2013 musi być postrzegany wyłącznie jako zjawisko negatywne. Jako porażka Ruchu Narodowego. Jako dewastacja miasta. Jako promowanie faszyzmu. Od pana Bosaka oczekiwano najwyraźniej przeprosin. Przeprosin i niczego więcej.

No to na co komu takie debaty?

Czy sensem rozmowy nie jest przedstawienie swoich racji i osiągnięcie konsensusu? Jak wielką plamę dają media, które nakazują gościom programu milczeć? To może lepiej w ogóle nie zapraszać i po prostu siać propagandę?

Są sytuacje, w których milczenie jest cichą akceptacją tego, co dzieje się wokół nas. Dlatego musimy pokazywać, że nam wciąż zależy. I stawiać się, dawać innym przykład. Pokażmy, że potrafimy myśleć samodzielnie i nie potrzebujemy, żeby ktoś robił to za nas.




A wszystkim księżą i siostrom zakonnym życzę dziś wszystkiego najlepszego z okazji ich święta. No a przede wszystkim takiej wiary, jaką pokazali wierni w Argentynie.

- Copyright © Kwadratura Koła - Date A Live - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -