Czasem nierozważnie używamy niektórych słów. Są one bardziej wieloznaczne, niż mogłoby się nam na początku wydawać. Kiedyś pisałem o słowie „kocham”, teraz z kolei skupię się na wyrażeniu „nienawidzę”.
Myślę, że wielu z nas kiedyś użyło tego wyrazu. Śmiem nawet twierdzić, że zrobiliśmy to z rozpędu, bez większego zastanowienia. Bo czymże dla nas jest nienawiść? Dla mnie jest to obrzydzenie, wzgardzenie drugą osobą. Jasny przekaz dla kogoś, komu chcemy przekazać, że wiążemy z nim same negatywne odczucia. I tutaj pojawia się problem. Ile razy mówiliśmy „nienawidzę cię!” do przyjaciół, rodziców? Ja stanowczo zbyt często.
Według mnie spłyciłem sam sobie znaczenie tego słowa. Utworzyłem dla niego synonimy, które nie mają zbyt wiele wspólnego z jego prawdziwą definicją. No bo czy mała dziewczynka krzycząca do swojej mamy „nienawidzę Cię!” w sklepie, gdy ta nie chce jej kupić nowej zabawki naprawdę darzy ją takim uczuciem, jakie opisałem powyżej? Wątpię, po prostu robi to pod wpływem aktualnego samopoczucia.
Ja sam kilkakrotnie dałem się ponieść emocjom, powiedziałem zbyt wiele. Powiedziałem coś, czego powiedzieć nie zamierzałem. Efekty nie są zbyt istotne.