Do tego tekstu zbierałem się dość długo. Czuję się przeżuty,
wymęczony i…szczęśliwy. W końcu znalazł się powód, dla którego w końcu poczułem
się potrzebny. To nic, że przy okazji mój mały świat się zburzył. No, może
jeszcze nie zburzył. Fundamenty jednak mocno się zachwiały, a kolejne wstrząsy
zbliżają się nieuchronnie.
Z czym kojarzy się wam wolontariusz? Ja zawsze miałem przed
oczyma wizerunek męczennika. Kogoś, kto poświęca się dla innych. Kogoś, kto
ciężko haruje a koniec końców i tak nie ma z tego żadnej kasy. W dodatku często
jest przemęczony, nie ma czasu dla siebie, może wręcz na własne życzenie nie
czerpie z życia przyjemności. Jeśli czytaliście moje poprzednie teksty, być
może pomyśleliście sobie: Matko, ale ten Dox jest przygłupi! – Mam szczerą nadzieję,
że teraz też tak sobie pomyśleliście.
Dwóch dni potrzebowałem na przemyślenie sobie niektórych
rzeczy. Życie tak mną kieruje, że często dochodzę do złych wniosków. Nie wiem,
może mam zbyt duże klapki na oczach. A może po prostu każdy potrzebuje czasami
wstrząsu. Ja na pewno potrzebowałem, moralne policzki bardzo mi się przydają.
Dzięki nim choć trochę mniej przypominam szczeniaka, gówniarza, który ma zerowe
pojęcie o prawdziwym życiu i który kieruje się niewłaściwymi wartościami. A
przynajmniej mam taką nadzieję. Choć ta podobno jest matką głupich.
Zacznę od tego, że kiedyś przeczytałem na Facebooku posta
pewnej dziewczyny, zmuszonej do życia na wózku. Rozmowa toczyła się pomiędzy
nią a jej znajomymi, chodziło o podejście ludzi do inwalidów. Cała wataha ludzi
nie przywykła do widoku tak zwanego „w-skersa”, człowieka skazanego na wózek
inwalidzki. Ale no właśnie, czy aby na pewno skazanego? O tym będzie potem,
teraz jeszcze trochę pomęczę temat jaśnie dostojnych ludzi, którzy stoją tak
wysoko w łańcuchu pokarmowym, że czują się upoważnieni do bezkarnego
obsmarowywania innych.
Zdziwienie, drwiny, obrzydzenie – myślę, że to często
spotyka ludzi, którzy zmuszeni są przemieszczać się na swych wózkach przez ulice
miast. Człowiek czuje się lepszy, gdy widzi słabość innych? Dlaczego odwracasz
wzrok od człowieka, który pod wieloma względami cię przerasta? Jakim cudem bawi
cię człowiek, od którego mógłbyś się uczyć wytrwałości i ciężkiej pracy? No i
przede wszystkim, dlaczego boisz się odezwać do człowieka, który z pewnością
okaże się wspaniałym rozmówcą? Do człowieka, który czeka, który naprawdę czeka,
aż przełamiesz stereotypy i się do niego odezwiesz.
To, co napisałem nie do końca pokrywa się z prawdą. Jestem
pewny, że większość niepełnosprawnych chce być traktowana normalnie. Tylko, że
banda idiotów nie jest w stanie pojąć, że OSOBY NA WÓZKACH SĄ NORMALNE! Często
chyba uważamy, że niepełnosprawność ruchowa jest jednoznaczna z
niepełnosprawnością umysłową. A to przecież kompletna bzdura. Teraz przejdę do sedna
sprawy, do pytania, które nie daje mi spokoju: Czy osoby niepełnosprawne
ruchowo są skazani na wózek? Nie
zrozumcie tego pytania źle, chodzi tylko o to, czy brak możliwości chodzenia o
własnych nogach przekreśla nas całkowicie.
Kurde, chyba nie. Trzeba jednak zauważyć, że je nie mogę
sprawdzić tego w praktyce. Uważam tak jednak, ponieważ spotkałem ludzi, którzy
wydają mi się znacznie bardziej wartościowi ode mnie. Ludzi, którzy czerpią z
życia garściami, w dodatku pomimo swych ograniczeń. A ja? Co takiego ja
zrobiłem, aby móc ze spokojem spojrzeć w lustro? Czy zawsze daję z siebie
wszystko? A skąd. Czy zawsze mam determinację do wykonania zadań, które przed
sobą stawiam? A skąd. No to kto tu jest bardziej ograniczony? Ja, ten, który
teoretycznie powinien mieć w życiu łatwiej, być w stanie osiągnąć więcej, czy
ten, który każdego dnia prowadzi walkę z samym sobą i ją wygrywa?
Ludzie są ślepi. Mają oczy, patrzą, ale nie widzą. Czasem
potrafią współczuć. Bo widzicie, ja chciałem współczuć. Chciałem pomóc. Tyle,
że nie miałem pojęcia, że sam pomocy potrzebuję. A może i wiedziałem, może
wstydziłem się tego, że ktoś potrafi żyć lepiej ode mnie? Tego, że ktoś nie
przejmuje się tym wszystkim, co o nim myślą. Tego, że ktoś po prostu robi
swoje. I właśnie to czyni go wartościowym.
W tamtym poście, o którym wspomniałem, padły jednak słowa,
które mocno mnie zasmuciły. „Przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie tak się na
mnie patrzą.” - Kobieto! Ty się nie możesz do tego przyzwyczajać! To oczywiste,
że ludzi przygłupich na tym globie nie brakuje. To jednak nie oznacza, że mamy
się do tego przyzwyczajać, przystosowywać. Właśnie chodzi o to, żeby ludzie
zaakceptowali niektóre rzeczy – niektórzy chodzą, inni zaś jeżdżą na wózkach.
Trudne? Moim zdaniem nie, a przecież wielu nawet to przerasta. O zgrozo, często
za brakiem akceptacji idzie brak tolerancji. Nie wiem czy wiecie, ale zdarzają
się dorośli ludzie, którzy zabraniają swoim małym pociechom bawienia się z niepełnosprawnymi
ruchowo. Bo są inni, bo są przecież inne dzieci…I ja się pytam – kto tutaj jest
ograniczony?
Przez dużą część życia ludzie zarzucali mi materializm.
Robienie czegoś za coś. Nie powiem, mieli rację. Może dlatego poszedłem na
zajęcia dla w-skersów, aby sprawdzić, czy jeszcze mam jakieś ludzkie odruchy. I
przez dwie godziny dane było mi obserwować, że kompletnie myliłem się co do
swojej wizji wolontariusza. Ciężka praca? Cóż, tutaj chyba miałem rację. Ale
poświęcanie własnego szczęścia dla innych? A skąd! Podobno szczęście, gdy się
je dzieli z innymi, zaczyna się mnożyć. Tak więc ja, człowiek, który powodów do
szczęścia od dawna nie miał, w końcu mógł zrobić coś pożytecznego dla innych,
ale i dla siebie.
Miałem ostatnio w szkole wykład, padło tam stwierdzenie, że
Polacy sobie nie ufają. Procentowo jesteśmy pod tym względem w ogonie Europy.
Czy ja ufam ludziom? Na pewno nie wszystkim, w sumie to większości raczej nie.
No i nie wiem też, czy do końca ufam samemu sobie. Dlatego naprawdę cieszę się,
że dane mi było widzieć zaufanie w oczach tych, którzy przecież nie wiedzieli
nawet, kim w zasadzie jestem. Czyli to jednak nie jest takie trudne. A może i
jest, tylko zależy to od człowieka?
Koniec końców sam nie wiem, co myśleć o tekście, który
napisałem. Czytam go już któryś raz i wiem, że zgadzam się z tym, co napisałem.
Z drugiej strony, ciągle nie jestem pewny, czy tekst ten nie stawia osób
niepełnosprawnych w nie do końca dobrym świetle. Tak więc nie mam pewności, czy
ten felieton niesie ze sobą jakieś przesłanie. To znaczy czy ktoś nie dostrzeże
w nim czegoś, czego z pewnością nie miałem na myśli. Chociaż, czy to w ogóle
jest ważne? Jedyny apel jaki do was kieruję, to nauczcie się patrzeć w taki
sposób, aby widzieć świat takim, jakim jest on w istocie.
Zaraz, mam też drugi apel. Nieco zerżnięty z reklamy Red
Bulla ( : )) – pamiętajcie, ograniczenia nie istnieją, o ile nie mamy ich w
sobie.