Tekst pisany od maja
2011 roku. Co się przez ten czas wydarzyło, to moje.
Widzicie przed sobą
„Leżę”, tekst ten uważam za najważniejszy spośród wszystkich tych, które
napisałem. Trudno jest mi go skategoryzować. Najtrafniej zrobił to chyba Donald
– jest to po prostu mój potok myśli. Potok myśli spisywany przez ponad dwa
lata. W zasadzie to chwilami mam wrażenie, że jest to pamiętnik. Pamiętnik,
który najchętniej wyrzuciłbym do kosza, by za kilka minut go z niego wygrzebać.
Nie traktujcie wszystkich zapisanych poniżej zdań zbyt dosłownie. Wtedy
czytanie tego tekstu może okazać się zbyt prymitywnym zajęciem na jesienny
wieczór.
Leżę. Od kilkudziesięciu minut wpatruję się w sufit. Leżę.
Nie jestem w stanie określić czy jeszcze myślę, czy już tylko bezmyślnie
egzystuję. Zresztą, po co marnować czas na określanie swojego stanu psychicznego
skoro ważna jest tylko jedna rzecz – leżę.
Tak sobie myślę, że właściwie
całe swoje gimnazjum przeleżałem. Nie opłacało się wstawać. Zresztą, każdy
człowiek i tak prędzej czy później się położy. To tylko kwestia czasu. Leżenie
jest błędnym kołem. Tak samo jak z jedzeniem. Nie chce ci się jeść, ale za
kilka godzin i tak to zrobisz. Prędzej czy później ulegniesz. Tak samo jest z
leżeniem. Jest nieodłączną częścią naszej egzystencji.
Dziś obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Nie przeszkodziło to
jednak w leżeniu. Na zegarze 5:30. Mam
dobrą godzinę leżenia tylko dla siebie.
W ogóle po co wstawać? Po co w kółko robić te same czynności? Zaraz znów trzeba
będzie iść coś zjeść, umyć zęby, ubrać się, lecieć do szkoły. Po co?
Ilekroć leżę, tylekroć choć przez chwilę myślę o tym, po co
żyję. Jaki jest sens życia? Czy życie w ogóle musi mieć sens? I w ogóle po co
mi sens życia skoro leżę i tak jest przyjemnie.
Gdy się leży, życie wydaje się
proste. Zero zmartwień, obowiązków. Człowiek wydaje się być wprost stworzony do
leżenia. Więc dlaczego ma nie leżeć? Bo szkoła? Bo znajomi? Bo aspiracje? Bo
sens życia? Matko, tu chodzi o przyjemność.
Aaaaarggghhh!!! Nie
chcą dać mi leżeć! Wszyscy czegoś chcą, każdy czegoś wymaga. To już nie chodzi
nawet o to, że chce mi się leżeć. O nie, tu chodzi o zasady. Tu chodzi o sens
leżenia. Tu chodzi o burzenie mojej ideologii bezcelowości istnienia. Po co im
wpieprzać się w moje życie? Po co próbować mnie zrozumieć, skoro lepiej jest po
prostu kazać mi przyjąć ich punkt widzenia?
Kojarzycie te wszystkie przygłupie filmy o obcych? Wiecie, takie że
Zieloni przybywają na Ziemię, mają takie super ultra odjechane spluwy i robią
nam z tyłków jesień średniowiecza. To znaczy robią do czasu, bo potem jakiś
amerykański „hiroł” to z ich tyłków robi lądowisko dla Boeingów. Kojarzycie, no
nie? No to sobie teraz pomyślcie o tym, co my byśmy zrobili, gdybyśmy to my
prędzej rozwinęli się od obcych cywilizacji. Wyobrażacie sobie tych pieprzonych
Amerykańców i ich operacje „pokojowe”? Zawsze myślimy sobie, że to z nas ktoś
zrobi niewolników w ogóle nie zakładając, że my byśmy prawdopodobnie na ich
miejscu zrobili to samo.
Sobota! Matko, czekałem na ten dzień bardziej, niż kobieta
czeka na okres, gdy ten się spóźnia. Sobota, weekend, wolne! Brak ciągłego zatruwania
dupska, brak szkoły, brak nauki, można leżeć. Leżeć no i czytać. Aktualnie 17
książkę w tym miesiącu. Rekord życiowy. Absolutny. Z tej okazji chciałbym
serdecznie nie dziękować tym, którzy mi na każdym kroku w dokonaniu tego
osiągnięcia wbijali nóż w plecy. Mamo, tato, matematyczko zadająca więcej niż
normalny człowiek może (i chce…) policzyć, widzicie? Dałem radę. Dałem radę!!!
Mówiłem, po co mi się uczyć, działać, robić cokolwiek poza leżeniem, skoro
mogę…To takie oczywiste…LEŻEĆ!
No popatrzcie tylko, czy
człowiek nie uczy się więcej poza szkołą? Ile rzeczy przyda nam się w
codziennym życiu? A tu proszę, poleżysz sobie, poczytasz, będziesz ze wszystkim
na bieżąco. Oczywiście tylko z rzeczy, które cię interesują. Ale po co
zaprzątać sobie głowę pierdołami, które od samego początku miałeś głęboko w
poważaniu?
Mwehehehe, średnia 4.50. CZTERYPIĘDZIESIĄT!!! I co?
Można leżeć i dawać sobie radę w życiu? Pewnie, że można. Matko, teraz liceum. I to pytanie, którym męczyli
mnie od kilku miesięcy. Kim chcesz być w przyszłości? No kim? Maciek, na jaki
ty pójdziesz kierunek? Maciek, no kim ty w życiu zostaniesz, jak ty nawet nie
wiesz, na co chcesz iść? Nikim. Po prostu nikim nie będziesz.
John Lennon podobno
powiedział jak był kiedyś mały i też mu truli dupsko tym pytaniem, że chce być
po prostu szczęśliwym człowiekiem. Oczywiście ten tekst to wymyślił kilkanaście
lat po skończeniu szkoły, no ale lajt, gwiazda musi czasem ściemnić i
powiedzieć coś cool. Ale gość miał też rację. Dlaczego nie możemy po prostu być
szczęśliwymi? No co za problem chodzić po mieście i szczerzyć japę do
wszystkich? Oczywiście poza tym, że prędzej czy później dostaniemy za takie coś
w pysk.
Ludzie, czy my nie
możemy być szczęśliwi? Czy nasze życie to musi być: O matko, szkoła. O matko,
praca. O matko, dziewczyna mnie rzuciła (dobra, to faktycznie boli jak drzazga
w fiucie, ale dałem ciała, więc mea culpa).
Jak byłem mały i
głupi, i nieświadomy powagi życia, to zawsze dziwiła mnie pewna sytuacja w
kościele. Siostra na religii nam powtarzała jak mantrę co 10 minut, że Bóg nas
kocha i dzięki niemu wszyscy będziemy szczęśliwi. No i mój mały kilkuletni
móżdżek ucznia podstawówki nie mógł pojąć, dlaczego wszyscy, ale to ABSOLUTNIE
WSZYSCY, nawet ksiądz, nie są uśmiechnięci. No jak to tak? Jezus Chrystus mówi
do nas w ewangelii, a my go nawet porządnie nie słuchamy? Dziś już znam
odpowiedź, dlaczego tak jest. Po prostu są z nas badziewni chrześcijanie.
Wiecie, wierzący, coś tam praktykujący, Pisma nie czytający, bo po co.
W ogóle Biblia jest fenomenem. Każdy ma w domu na półce. W ogóle wiesz
Basiu, ja to nawet na dwie msze dziennie chodzę, do spowiedzi regularnie, ale
jak mnie te małe skurwysyny tej Kowalskiej wkurwiają, to ja nie wiem. No
naprawdę, po co taka chodzi z tymi małymi do kościoła. No czy to godne jest? No
w ogóle, kochana, czy to nie jest profanacja? Czy to nie wstyd jej tak przed
Jezusem takie małe, jęczące bachory przed Bogiem stawiać? No wstydu nie ma!
Po co o tym mówię? Żeby pokazać, że chrześcijaństwo też leży. Tylko
pytanie czy o takie leżenie się rozchodzi.
W liceum jest więcej czasu na leżenie, niż się spodziewałem.
Acha, wiecie, zostałem humanistą. W ogóle to chyba się nim nawet czuję. No bo
wiecie, piszę, no nie? A jak piszę to jestem humanistą, no. A przynajmniej tak
mogę teraz mówić. I w ogóle to przerypane jest być humanistą. Nie żebym
żałował. Wszystko co nie sprowadza się do leżenia jest w gruncie rzeczy
gównianie. A przynajmniej do czasu. Tak myślę. Bo do liceum to wszystko
praktycznie jest gównianie.
No bo popatrzcie. Jakaś tam szkoła, która coś tam ma dawać.
Jacyś tam znajomi, którzy w gruncie rzeczy przemijają. Jakieś tam hobby, które
zabijają rodzice i szkoła. Jakieś tam kreatywne myślenie, które w ogóle
piętnują chyba wszyscy. Szkoła zabija kreatywne myślenie, zawsze to będę
powtarzał (przypis po dwóch latach: to pisałem na początku liceum i jest to
chyba najmądrzejsze {jedyne mądre?} zdanie, które przeczytacie w tym tekście).
Siedzę sobie (a w zasadzie to
mentalnie leżę) na tym humanie i zastanawiam się w ogóle nad sensem tego
profilu. Wiadomo, politologia i filozofia to mega ważne kierunki studiów w XXI
wieku, ale mam poważne wątpliwości, czy aby czasem ten cały „profil
humanistyczny” nie powinien się nazywać „Ci, których nie przyjęto na inne
profile lub nie wiedzą, co chcą robić w życiu, bądź też łudzą się, że znajdzie
się luka dla przyszłych polityków/psychologów/pedagogów w przyszłości”. Ale to
długa nazwa, więc w sumie niech będzie „profil humanistyczny”.
Mam coraz mniej czasu na leżenie. Jest to zatrważające moją
duszę spostrzeżenie. W końcu leżenie jest moim ulubionym sposobem egzystowania.
Nie wyobrażam sobie siebie nie leżącego, podejmujące działanie. No bo co
takiego mógłbym robić?
Widzicie, leżenie jest niezwykle
bezpieczne. Gdy leżysz, jesteś w zasadzie poza całą szarą codziennością.
Znajdujesz się ponad wszystkimi trudnościami i problemami, jakie tam ci się w
życiu przytrafiły. Czy jest to forma ucieczki? Tak, z całą pewnością jest to
forma ucieczki. Jednak pytanie nie brzmi: dlaczego uciekasz? – lecz: dlaczego
nie uciekać? – No bo popatrzcie sami, czy człowiek może być w pełni szczęśliwy?
Nie może, znajdzie się zawsze jakiś palant lub coś takiego się wydarzy, że wasz
dobry humor szlag trafi. A leżenie niejako usuwa zagrożenie popsucia humoru. No
chyba że ktoś przerwie wam leżenie.
Ziąąąąąąąąąą! Stacja
human! Stacja human! Wysiadka, dojechaliśmy na miejsce! Stacja human,
wysiadka!!!
Coraz mniej ogarniam
to, co odwalamy we własnym życiu. W gimnazjum byłem pewien, że mam w miarę
zażyłe relacje z grupą ludzi. Otóż te relacje w zasadzie szlag jasny trafił już
jakieś 3-4 miesiące po rozpoczęciu się 1 klasy ogólniaka. Miejsce starych ludzi
zajęli nowi. Koło znów zatoczyło obrót. Oczywiście niektórzy są nieodłączni.
Przez lata byli ze mną, choć niejednokrotnie zachowywałem się jak kretyn. O
takich ludzi trzeba dbać. No bo gdzie ja znajdę lepszych?
Liceum
Ogólnokształcące. Ogólnokształcące. Liceum. Znów znalazłem się gdzieś, gdzie
człowiek musi skupiać się na ogólnikach. A ja nie znoszę uogólnień. Całe życie
marzę o tym, aby się określić. Tymczasem wciąż pozostaję nieokreślony. Zaczynam
zastanawiać się nad tym, czy człowieka w ogóle da się określić. Na pewno nasz
gatunek ludzki wprowadził wiele ciekawych określeń do naszego słownika. O tak,
jest ich całe zatrzęsienie: palant, debil, ćmok (mwehehehehe, uwielbiam to
słowo), kujon, prostak, cham, pozer, blachara, dziwka, szmata, nerd. No i cała
masa innych. Określamy się po stroju (nie lubię tego), po zachowaniu, po
poglądach. Ale czy jesteśmy jednoznacznie określeni? O nie, z całą pewnością
nie. Może sensem życia jest właśnie określenie siebie? Wiecie, na przykład
takie: humanus prostakus, humanus przypałus, humanus inteligentikus, czy inne
określenia stylizowane na marnej jakości łacinę.
Ale mniejsza, w ogóle nie chciałem o tym mówić. Miałem wam powiedzieć,
że znalazłem sobie nowych znajomych w liceum. Ogólnokształcącym. Liceum
(musiałem, przepraszam). No i wydają się…nienormalni. I w ogóle ja też sam
sobie wydaję się nienormalny. I w ogóle my wszyscy jesteśmy nienormalni, jakby
tak każdy miał każdego ze wszystkiego rozliczać. Ale właśnie dlatego ich lubię.
Lubię ludzi, którzy się wyróżniają.
Coraz mniej leżę. Coraz mniejsza ilość czasu mi na to nie
pozwala. Im mniej leżę, tym bardziej widzę, jak leży Polska. Bo ona leży. A my
ją jeszcze kopiemy. I w ogóle nie wiem co mi ostatnio jest. Uwielbiam historię,
ale tak do rozbiorów Polski. Potem moja patriotyczna duma nie pozwala mi się
skupić na losach naszego kraju. No a przynajmniej nie pozwalała.
Jedno ważne pytanie. Czy kocham swój kraj? No kocham, bo się
tu urodziłem, to chyba trzeba kochać, no nie? Ojczyzny tak samo jak rodziny się
przecież nie wybiera.
A jednak mimo wszystko coraz bardziej cieszę się z tego, że
urodziłem się Polakiem. Im mniej leżę, tym lepiej dostrzegam leżenie naszego
kraju. Ale on leży z innych powodów. On nie robi tego dobrowolnie. Ja leżę, bo
egzystuję w ten sposób. A Polskę ktoś powalił na ziemię i nie chce dać jej
powstać.
Matko Żywico, jest tyle różnych odmian leżenia. Leżenie
dzieli się nawet na fizyczne i duchowe. A nawet i ten podział się przenika i ma
swoje odmiany. Coś jest na rzeczy. Kiedyś powiedziałbym, że leżenie jest
zaletą. Na pewno jest przyjemne, ale zaczynam się zastanawiać, czy przyjemność
nie jest złudną korzyścią.
Parafrazując klasyka: Jeśli
zaczynasz myśleć, że leżenie może nie być przyjemne, to wiedz, że szatan już
się tobą interesuje!
„Kto nie ma siły w
kroku, znajdzie ją w punk rocku.” Bardzo lubię te słowa Patyczaka z Brudnych
Dzieci Sida. Muzyka punkowa wyraża w sobie tak wiele uczuć, że choć nie jestem
jej miłośnikiem i nie mogę nazwać się wielkim fanem żadnego zespołu, lubię
czasem poznać poprzez punkowe piosenki sposób myślenia punkowców. W sumie to
nawet utożsamiam się z ich niektórymi poglądami. A czasem po prostu podoba mi
się tekst.
Kiedyś byłem tolerancyjny. Myślałem, że tak trzeba.
No bo wiecie, wszyscy ludzie są sobie równi i tak dalej. A to nie do końca tak…No
bo popatrzcie, czy gdybyśmy wszyscy wszystko tolerowali, to świat byłby lepszy?
Mówimy o wolności osobistej, wolności wyboru, wolności wyznania. Ale czy każda
wolność jest dobra? To mój tekst, więc nie będę się bawił w dywagacje i powiem
po prostu, że nie (bo przecież moje zdanie jest kluczowe i niepodważalne).
W sumie to może to
jednak uzasadnię. Wymieramy. Cała biała rasa wymiera. Nie jestem rasistą, choć
asfalt powinien być na swoim miejscu, jak to mawiał mój nauczyciel od wf-u.
Jednak nie oszukujmy się, biały człowiek przez całe XXI wieków odgrywał ważną
rolę w świecie. To biała rasa starała się dominować, pomagać tam, gdzie ludzie
nie chcieli pomocy. Wojny prowadzili chyba wszyscy, także to akurat zostawię. W
każdym bądź razie biała rasa w znacznym stopniu ukształtowała nasz dzisiejszy
świat. A teraz my dobrowolnie wymieramy.
Czytałem jakąś tam
gazetę – „Francuzi zachwyceni najwyższym współczynnikiem demograficznym w
Europie – 1,9!”. 1,9…Czyli na dwoje ludzi – kobietę i mężczyznę rodzi się 1,9
dziecka. Czyli nawet w kraju z najwyższym
współczynnikiem biała rasa wymiera. No właśnie, ten test brał pod uwagę tylko
białego człowieka, muzułmanie skutecznie zawyżają wyniki.
Sami kręcimy dla siebie bicz. Popieramy związki homoseksualne, aborcję,
eutanazję…Sami pozwalamy sobie na wyginięcie. I to w ramach czego? W ramach
wolności? Ludzie, podczas samej aborcji zginęło już więcej nienarodzonych
dzieci, niż ludzi podczas II wojny światowej. A Unia Europejska jeszcze takie
zachowanie pochwala…
Leżenie ma w sobie wiele zalet. Największą z nich jest
zdecydowanie chłodna kalkulacja. Kalkulacja, która ostatnio skupia się na mojej
przyszłości. A konkretniej mówiąc studiach. Czy ja w ogóle chcę studiów? Czy
nie lepiej było mi iść do zawodówki? Wiecie, ja w sumie to nawet lubię się
uczyć, ale tylko tego, czego uczyć się chcę. Czyli w praktyce to historii i
czasem matmy. Czy ja chcę być bogaty? Nie chcę. Gdyby ktoś dał mi teraz masę
kasy, to chyba kupiłbym sobie tylko lepszego laptopa, pomógł rodzinie, a resztę
dał tym, którzy by tego potrzebowali. No to na kiego wała mi dobra praca? Na co
mi robota, w której nawet nie zawsze mówi się po polsku? Gdyby ktoś
zaproponował mi pracę, która choćby miała polegać na robieniu w kółko tego
samego, ale wynagrodzenie zapewniłoby mi utrzymanie rodziny na względnie dobrym
(czyli stosunkowo niskim) pułapie życiowym, zgodziłbym się w ciemno.
Mam znajomego, który skończył bardzo opłacalny kierunek
studiów. To mój tekst, więc nie będę się bawił w szczegóły, po prostu dobry
kierunek, po którym mógł przebierać w ofertach pracy. I wiecie, co zrobił
absolwent ze stypendium? Poszedł pracować w barze. Powiedział mi kiedyś, że na
studia to namówiła go rodzina, miał bardzo dobre oceny, to stwierdził , że w
sumie czemu nie. Ale podobno już na pierwszym roku stwierdził, że nauka jest mu
już niepotrzebna. Mimo to postanowił skończyć szkołę. A zaraz po niej zatrudnił
się jako barman, wynajął mieszkanie w bloku i założył rodzinę. Zapytałem się
go, czy nie żałuje. Odpowiedział, że nie można stawiać pieniędzy na pierwszym
miejscu i żałowałby, gdyby zajął się czymkolwiek innym.
Przypomniał mi się John Lennon,
ale że już o nim mówiłem, to możecie sobie po prostu wrócić do tamtego
fragmentu tekstu.
Fa-fa-fa-FANATYK!
Fa-fa-fa-FANATYK! Fa-fa-fa-FANATYK!!! Ależ mi ta piosenka wpadła w ucho – Bęsiu
– „Fanatyk” – polecam.
Już pisałem o Bogu w
tym tekście. Ale że mi się ten temat jeszcze nie przeleżał, to do niego wrócę.
Bo w sumie czemu nie. Bóg jest spoko, ten tekst ma być moim potokiem myśli, a
że myślę o Bogu to cóż, muszę znów coś tam o tej naszej wierze skrobnąć. Tym
razem chyba bardziej pozytywnie.
Rozmawiałem sobie na pielgrzymce z taką siostrą zakonną. Przedstawiłem
jej swoje poglądy na temat chrześcijaństwa i tego, co bym zmienił, gdyby była
taka opcja. I o dziwo ona się ze mną zgodziła. Wiecie, zwykle ludzie się nie
zgadzają z tym, co tam sobie bredzę. I w ogóle gdy ktoś mówi mi, że mnie
popiera, to zastanawiam się, czy czasem czegoś źle nie powiedziałem. Ale
mniejsza. Po prostu zacząłem snuć wizję Kościoła, który ma tak 20% obecnych
wyznawców. Ale tylko tych, którzy wierzą naprawdę. Tych, którym do ideałów
daleko, bo nie ma ludzi idealnych, ale za to głęboko poszukują wiary. Wtedy
ludzie nie widzieliby w chrześcijaństwie księży pedofili (rzadkie wyjątki, ale
tak nagłaśniane przez media, że aż ludzie myślą, że homosie mniej gwałcą małe
dzieci…), tych przykładów „wierzących”, które opisałem powyżej. Widzieliby
tylko ludzi, którzy chcą iść za Chrystusem. I wtedy być może zmieniłoby się
postrzeganie Kościoła. W zasadzie to takie jest moje największe marzenie – żyć
w świecie, który żyje miłością do Jezusa Chrystusa. I tylko od chrześcijan
zależy, czy ono się spełni. Ale do jego zrealizowania trzeba przestać leżeć. No
ale warto, więc czemu by nie spróbować głosić ewangelii godnej XXI wieku?
Leżę sobie i jem monte. Wiecie, ten taki jogurt, który teraz
reklamuje Bartosz Kurek. I tak je sobie jem i wspominam. Była kiedyś taka
dziewczyna, bodajże nazywała się Karolina. Mieliśmy wtedy po 5 lat, zbieraliśmy
razem jarzębinę i robiliśmy z niej korale dla naszych mam. Albo po prostu
lataliśmy po podwórku, układaliśmy puzzle, graliśmy w piłkę, no cokolwiek, co
mogły wtedy robić pięciolatki (bo dziś to byśmy pewnie siedzieli i oglądali
Disney Channel). A potem zawsze jedliśmy to całe monte. I zawsze wtedy ona
zaczynała snuć chore wizje, których mój młodociany umysł nie mógł znieść. Takie
że wiecie, kiedyś się jej oświadczę, że będziemy mieli dzieci, że ja będę
pracował, ona mi będzie gotowała. No a że już wtedy w Karolinie odzywała się
kobieca dusza, to od razu zaznaczała, że będę jej musiał co jakiś czas kupować
kwiaty, zabierać do restauracji i mam być zawsze zadowolony z decyzji, które
ona za mnie podejmie.
No cóż, normy przez te 13 lat
trochę się zmieniły. Karolina teraz siedzi chyba w Wielkiej Brytanii, razem ze
sporym procentem Polaków na emigracji. Ale to nie jest istotne. Istotne jest
to, że chciałbym czasem wrócić do tamtych czasów. Do tego małego chłopca, który
buntował się żeńskiemu terrorowi. Ale buntował się nieco sztucznie, bo w
gruncie rzeczy był ciekaw tego, jak ta cała miłość mogłaby wyglądać. Oczywiście
wtedy nie mógł tego pojąć. Jednak jest coś takiego w dzieciństwie, co kojarzy
się z pewną beztroską. Ta beztroska jest również jakąś tam formą leżenia.
Leżenia od pewnego wieku nieosiągalną. Albo i osiągalną, ale wtedy zaczną was
nazywać zdziecinniałym. Ale co nas to ma w sumie obchodzić…
Powoli zbliża się
koniec liceum. Za każdym razem zastanawiam się czy jestem z tego powodu
zadowolony. I chyba odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Nie mam jeszcze
definitywnie obranego celu, wciąż walczę z samym sobą. Wielu ludzi zarzuca mi,
że mam dwie twarze. Sam to sobie często zarzucam. Ta pierwsza mnie zaskakuje,
bardzo często negatywnie, tej drugiej nie znoszę. Nasze życie jest leżeniem. Bo
każdy leży. Zaczynam się jednak zastanawiać czy nie leżymy tylko po to, aby
mieć więcej sił gdy wstaniemy. Innymi słowy leżymy aby wstawać. Nazwiecie ten
wniosek oczywistym. I będziecie mieli całkowitą rację. Zwróćcie jednak uwagę na
to, że wstaje się po coś. Wstaje się po to, aby się określić. Wstaje się po to,
aby żyć dla innych. Wstaje się po to, aby żyć.
Dziękuję za
przeczytanie tego tekstu. Autorką grafiki, którą możecie obejrzeć powyżej
jest Anna Tworek, gdzieś na moim blogu znajdziecie też inne obrazy jej
autorstwa. To jej też chciałbym ten tekst zadedykować, choć gdy zaczynałem go
pisać, nawet jej nie znałem.
Ciekawy, nawet wciągający tekst spod pióra (teraz powinniśmy mówić być może "spod długopisu", chociaż najlepiej pasowałoby określenie na miarę XXI wieku - "spod klawiatury") DoxtraduSa. Dużo przemyśleń, ale w gruncie rzeczy są to filozoficzne pierdoły. Jest może jedna czy dwie rzeczy, z którymi się zgodzę w tym tekście, ale sama filozofia to za mało, trzeba ją poprzeć działaniami (nie mowa tu o śmiesznych paradach czy akcjach typu wielka tęcza na rynku jakiegoś większego miasta), które pozwolą ją wprowadzić w życie. Masz pewne niebezpieczne, a może nawet niebezpieczne poglądy, a to zdanie: "Nie jestem rasistą, choć asfalt powinien być na swoim miejscu, jak to mawiał mój nauczyciel od wf-u." skutecznie potwierdza to że Twoje poglądy są niebezpieczne. Bo jeśli nie masz żadnego szacunku do przedstawicieli Trzeciego Świata, to raczej trudno o to żeby nie nazwać Cię rasistą. Podejrzewam, że jeśli byłaby mowa o Żydach, to zapewne też byś walnął jakieś głupoty w stylu "Hitler miał świętą rację, Żydzi są źli i do gazu z nimi!", ale nie uważałbyś to za coś złego, bo to przecież biali ludzie z Europy są święta nacją tej planety. Ludność Ziemi skoczy na następny poziom cywilizacyjny, kiedy już pozbędą się wszystkich ludzi takich jak Ty oraz gdy nauczy się żyć ze sobą w zgodzie mimo różnic etnicznych, rasowych, kulturowych czy religijnych. A Ty jako chrześcijanin powinieneś się zastanowić czy faktycznie przestrzegasz ideologii Chrystusa, który kazał Ci miłować nawet wrogów. Mądrze mówił o tym George Carlin, wasza miłość do bliźniego nie jest bezinteresowna, jest zależna od wielu osobistych czynników. Nie starasz się nawet jej szerzyć, szydzisz z "asfaltów" a to Ciebie przekreśla jako chrześcijanina. Zapewne mylisz miłość pochodzącą z serca z miłością płynącą z Twojego penisa, gdy macasz jakieś dziewczyny lub zaspokajasz się przy filmach pornograficznych. Nie znam Twojego życia prywatnego, ale czytając kilka Twoich tekstów mam wrażenie, że to o czym piszę na Twój temat nie odbiega daleko od rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńTak ładnie się ten komentarz zaczynał, a tak brutalnie skończył. :)
UsuńTak, to są zdecydowanie filozoficzne pierdoły. Z tym że są to filozoficzne pierdoły moje. Wiesz, ten tekst miał pokazać cząstkę mnie. A co obrazuje nas lepiej niż nasze myśli?
A rasistą serio nie jestem. Kolor skóry jest dla mnie nieistotny. Na początku specjalnie nawet napisałem: "Nie traktujcie wszystkich zapisanych poniżej zdań zbyt dosłownie.", bo dobrze wiedziałem, że są tu zdania kontrowersyjne. A szacunek do krajów Trzeciego Świata mam, dlatego też wspieram akcje fundujące noworodkom szczepionki w Afryce. No i nie popieram holokaustu. Nigdy też nawet o czymś takim nie wspomniałem, skąd więc takie przypuszczenie? Moja niechęć do Żydów nie jest równoznaczna z tym, że bym ich wszystkich wymordował. No i nie ma chrześcijan idealnych. Co nie oznacza, że jest to usprawiedliwieniem dla mojej czasem fanatycznej nietolerancji. Jednak tę kieruję tylko w stronę muzułmanów i Żydów, w dodatku jest to uzasadnione historyczno-politycznie. A poza tym sam Chrystus w ewangelii wd. Św. Łukasza mówi: "Nie przynoszę Wam pokoju, ale rozłam." No i te wszystkie inkwizycje, wyprawy krzyżowe, wojny Izraela w Starym Testamencie...się działo...Ale to też nie znaczy, że popieram nieuzasadnioną przemoc, bo tak nie jest.
A Twoje słowa o miłości dość mocno mnie dotknęły. Mówisz, że nie znasz mnie z prawdziwego życia, bazujesz tylko na tekstach. A wydaje mi się, że kilkakrotnie wspomniałem na tym blogu o mojej wizji miłości, która jest skrajnie różna od tego, co napisałaś.
Mimo to dziękuję za przeczytanie tekstu a nawet pokuszenie się o sensowny komentarz. Pozdrawiam. :)
Cudem dobrnęłam do końca, więc i zostawię po sobie ślad, choć trudno komentować czyjeś myśli, a sam podkreślasz, że to przemyślenia. Wydaje mi się, że albo ujęte w formie specyficznego humoru i z wielkim dystansem, albo zbyt zgorzkniałe jak na osiemnastolatka. Niby Cię znam, ale sama nie wiem jak jest naprawdę. Za to dobrze widać podział na część, którą pisałeś te dwa lata temu i tę, którą dokończyłeś teraz. Widać, że wiele się zmieniło.
OdpowiedzUsuńZanim ta druga część – przykro mi, że masz taki słaby rocznik humana. W końcu humaniści są ludźmi wszechstronnie utalentowanymi, którzy wybierają to, z czym nie radzą sobie ścisłe umysły. Ścisłe, więc ograniczone. Artyści i myśliciele mają otwarte umysły. Ale kończę, bo wykroczę poza temat.
Metafora Polski leżącej jest ciekawa. Nie skomentuję jej. Wszyscy widzą jak wygląda sytuacja. Tak samo z tolerancją. W pewnym momencie życia każdy z nas jest tolerancyjny, bo tak trzeba. Nie, nie trzeba. Tego ktoś nas uczy. Kto? Dlaczego? No właśnie. Myślę, że do pewnego wieku to ma sens – dzieci są zbyt bezpośrednie, by nie krzywdzić innych swoimi słowami. Później jednak każdy z tego wyrasta.
Tak w odniesieniu do własnych doświadczeń zgodzę się, że takie leżenie jest relaksujące. I jest jedyną rzeczą, na którą może zdobyć się człowiek, który złapał zadyszkę w wyścigu szczurów. Tak właśnie teraz mam. I też marzę o powrocie do czasów dzieciństwa. I nawet nie w sensie, że chciałabym być dzieckiem, chociaż czasami też. Ale chciałabym żyć w świecie, w którym nie zatrzymał się czas, ale zatrzymał się ten cały „postęp”. W dzieciństwie czytałam książki Ireny Jurgielewiczowej skierowane raczej do młodzieży, ale właśnie tak wyobrażałam sobie swoją przyszłość – jak w tych książkach, a nie jak jest.
Żeby nie rozpisać się na długą rozprawkę, jak mi się często zdarza, na koniec powiem tylko, że ostatnie zdania tego tekstu mile mnie zaskoczyły. Nasze życie jest leżeniem. Bo każdy leży. Są sednem. Mam wiele skojarzeń z tym „wstawaniem po leżeniu”, ale wszystkie są pozytywne. I jest w tym coś głębszego. Jakaś analogia. Przynajmniej chcę ją tam widzieć.