- Back to Home »
- 5 pytań do... »
- 5 pytań do, czyli mini wywiad z Marcinem Ślęzakiem
Celowo w ostatnich dniach umieściłem aż dwie recenzje opowiadań Marcina. Pisaniem, choćby dla przyjemności, zajmuje się sporo osób. Jednym z największych wyzwań jest dla każdego początkującego epika. To nie jest tekst, który napisze się w kilkadziesiąt minut. Potrzeba dni, tygodni, miesięcy. Czasem gdzieś tak w połowie opowiadania autora nachodzi myśl - a może zmienię nieco koncepcję? Może brakuje jakiegoś zwrotu akcji? Może ta postać, którą uśmierciłem w drugim rozdziale powinna jeszcze żyć? Czasem uświadomi on sobie, że fabuła jest nielogiczna. Kilka rozdziałów wymaga poprawki. Co oczywiście oznacza kilka tygodni ślęczenia nad tekstem. Mnie osobiście brakuje do takich rzeczy cierpliwości, nie jestem tak wytrwały. Na szczęście Marcin Ślęzak jest. Zapraszam do lektury.
1. Kiedy zacząłeś swoją przygodę z pisaniem?
Marcin Ślężak: Trudno dokładnie powiedzieć, kiedy, ale byłem wtedy we wczesnych klasach podstawówki - miałem 9, może 10 lat. Do dziś pamiętam, jak przyjaciel trzymał te kilkustronicowe opowiadanko na ławce w czasie lekcji i czytał je, zupełnie olewając tok lekcji. Jak na takiego smyka, to jednak był pewien wyczyn.
2. Z której książki jesteś najbardziej dumny?
MŚ: Nie wiem, czy moją twórczość można już nazwać "książką", tak samo trudno mi wybrać między jednym, bo każdy to pewien krok milowy. Seria z Mistrzem, od której wszystko się zaczęło, seria z Tsudorim, która powoli zaczynała przeobrażać się w coś więcej niż tylko dziecięcą opowiastkę, Wataha, od której zacząłem realizować zasadę, że piszę to, przy pisaniu czego będę miał najwięcej frajdy i w końcu najświeższa seria z Roksem i Bandytami, która jest najbardziej dojrzała i dopracowana ze wszystkich. Myślę, że to ona jest moim największym powodem do dumy, jak na ten czas.
3. Czy miałeś w życiu taki moment, żeby przestać pisać? Jeśli tak to dlaczego i co sprawiło, że piszesz dalej?
MŚ: Raz, kilka lat temu, opublikowałem jedno z moich opowiadań na jednym z popularnych portali pisarskich. Wtedy uznawałem je za coś, co być może opuści sferę, która ograniczała się najwyżej do moich przyjaciół. Krytyka była niezła, opowiadanko zostało zmieszane z błotem z góry w dół, wraz z sugestiami, że powinienem rzucić wszystko w diabły i udawać, że się nie wydarzyło. Jestem raczej podatny na sugestie i przez bity miesiąc nie miałem nawet ochoty wziąć długopisu w dłoń. Sam nie jestem pewien, dlaczego się nie poddałem, skoro sam nawet uważałem wtedy, że to koniec. Znaczną w tym rolę mieli z pewnością moi przyjaciele, którzy wspierali mnie na duchu, a także ta iskierka samozaparcia, która nieprzerwanie szeptała mi "Kij z nimi. Bawi cię to. Musi być dobre. Nie przerywaj!". Fakt faktem, trzy części poszły w odstawkę (czwarta była w drodze), ale powstała za to mało znana, choć i tak lepsza o kilka punktów seria z Najemnikiem.
4. Skąd czerpiesz inspiracje?
MŚ: Praktycznie ze wszystkiego. Ciekawe akcje w filmach lub anime mogą skłonić mnie do napisania czegoś (dajmy na to, scena z syrenami w Carthanie naszła mnie po wizycie w kinie na czwartej części "Piratów z Karaibów"). Stwierdziłem, że to całkiem fajny motyw, te syrenki. Kiedy obmyślam fabułę, wyobrażam sobie zawsze bohaterów jako postacie w filmie bądź anime, dodaję do tego muzykę, która pasuje mi do sytuacji, a kiedy wszystko staje się klarowne, staram się to opisać.
5. Czy wiążesz swoją pasję z karierą zawodową?
MŚ: Nie całkiem. Pisanie to jest coś, z czego mam nadzieję pewnego dnia otrzymać jakiś zysk, jednak nie uważam, żeby mogło zastąpić mi pełnowymiarową pracę. Owszem, będę pisał, będę starał się wydawać to, co napiszę, ale raczej jako hobby. (Wciąż jednak w głębi ducha liczę, że zdobędę wieczną sławę i chwałę... Który twórca by tego nie chciał?)
Na koniec krótki fragment Bandytów. Pełne opowiadanie znajdziecie tutaj.
Mijały godziny, które zamieniały się w dni, a te znów w tygodnie. Spędził w Rissor niemal trzy, zbierając informacje, badając tunele i poznając miasto, czy to jako Pielgrzym z chustą na połowie twarzy i pokrywającym głowę kapturze, czy też w swoich ubraniach. Mieszkańcy już wiedzieli, że żadnemu z nich nie można zajść za skórę. To dobrze.
Szkolenie z Zaki również postępowało, tak jak planował. Uczył się szybko, jak na Wybranego przystało. Katedra była w idealnym stanie, odkąd wziął się za nią wraz z Glorią. Dzięki Zaki, jej pomocy i planom tuneli, miał idealną drogę ucieczki. Tak, jak kocica wcześniej sugerowała, kanały miały zakamuflowane wyjście z miasta, które było z pewnością przydatne, lecz nie nadawało się do zbyt częstego użytku - krata była mocno zardzewiała i coś ją przygniatało. O ile Rox był w stanie ją otworzyć ostatkiem sił, to zwyczajnie wykończyłaby go ta droga, a nie mógł ruszyć kamuflażu, bo ktoś z pewnością by to zauważył i, być może, wykorzystał. Nie warto tak ryzykować. Na szczęście, miał swoje tunele, którymi poruszał się po całym mieście, a także swe dwie tożsamości - ludzkie incognito, w którym nikt go nie rozpoznawał, a także mrocznego Pielgrzyma. To mu wystarczało.
Poza tym, postanowił w końcu zrobić użytek ze szponiastych rękawic. W ciągu nocy próbował się nimi wspinać na mury. Poszło wręcz zadziwiająco dobrze - kilkoma susami, które nie męczyły go bardziej niż podciąganie, był w stanie dostać się na dach dwupiętrowego budynku. Wyćwiczył się, potem próbował zrobić to samo z jedną tylko rękawicą. Również to nie sprawiło mu trudności. Wpisał więc dachy do kolejnych możliwości poruszania się po mieście.
Po stromych dachach biegał zresztą niemal bez ustanku, czując się przy tym niewiarygodnie. Krótki bieg, skok, ślizg po dachówkach i odbicie; dosięgnięcie kolejnej ściany, dwa krótkie skoki z pazurami i podciągnięcie się na kolejny dach, powrót do biegu… W końcu długi skok i zjazd pazurami po ścianie, bezpieczne lądowanie i znikał w tłumie… Czuł wolność, jakby całe to miasto było tylko jego.
Raz natknął się na kusznika, patrolującego miasto z góry. Zdziwił się, bo wcześniej ich nie widział, ale zareagował szybko, odciął jego kołczan z bełtami, odebraną kuszę powiesił na plecach obok pocisków i tyle go widziano. Z samej kuszy zresztą nie korzystał, zostawił ją w kryjówce, być może kiedyś się przyda. W każdym razie, od tamtej pory zwiększyła się liczba kuszników na dachach… A Rox zupełnie ich ignorował i dalej biegał po swojemu, nieraz wśród latających w jego stronę bełtów.
Yeahhh - ja doskonale pamiętam rozmowy nad poszczególnymi częściami, gdy mister155 jako jedyny odważny pisał beletrystykę do AM :) Mi sie zawsze podobało, to takie młodzieńcze opowiastki, które nie przynudzają banalną historią.
OdpowiedzUsuń