Dziś chciałbym poruszyć
temat, który nurtuje mnie od dłuższego czasu. Szczerze powiedziawszy miałem
duży problem z zabraniem się do jego pisania. Problem tym większy, że dotyczy
on również mnie, w dodatku bezpośrednio.
Być może spotkaliście się już
kiedyś z pojęciem mobbingu. Jeszcze kilka lat temu definicja tego wyrażenia
dotyczyła głównie szykanowania konkretnego pracownika przez jego szefa. Dziś
jednak słowo to należy rozumieć znacznie szerzej. Oto jego definicja, którą
znajdziemy w słowniku: Mobbing to
cały system psychospołecznych relacji, charakteryzujący się wrogim nastawieniem
i nękaniem jednej osoby przez inną lub przez grupę osób. Zjawisko to jest
najczęściej skutkiem konfliktu, który z upływem czasu i braku przeciwdziałania
nasila się i przybiera postać działania długotrwałego i systematycznie
wymierzanego przeciwko innej osobie.
Osobiście z
mobbingiem spotkałem się, zarówno jako nękający jak i nękany. Najdziwniejsze jest to, że nie mam pojęcia, skąd w
ogóle wzięła się we mnie chęć celowego prześladowania innej osoby. W moim
przypadku wszystko działo się w tak zwanym okresie buntu. Można by więc
założyć, że jest to zjawisko charakterystyczne dla wieku. Po przejrzeniu kilku
forum internetowych zauważyłem, że wielu rodziców stara się w jakiś sposób
znaleźć informacje na temat pomocy swoim dzieciom. No właśnie, w jaki sposób
udzielić wsparcia ofiarom prześladowań?
Tutaj pojawia się pierwszy
problem. Przede wszystkim czasem bezpośrednia ingerencja rodzica jest
najgorszym rozwiązaniem. Często taka forma wsparcia tylko pogarsza sytuację.
Spróbujmy więc nieco przeanalizować problem mobbingu – kto najczęściej pada
jego ofiarą? Otóż według psychologów najczęściej prześladowane są osoby ubogie
majątkowo, odstające od reszty rówieśników pod względem wyglądu, czy gorsze
(bądź też paradoksalnie) lepsze w nauce. Zauważmy, że przeważnie w szkołach
prześladowani są uczniowie nieco odizolowani od reszty rówieśników. Pytanie, co
doprowadziło do takiej sytuacji?
Według psychologów geneza
problemu tkwi w chęci rywalizacji o pozycję społeczną między uczniami. Innymi
słowy ci, którzy są mniej towarzyscy od innych, mogą mieć większe problemy z
nawiązywaniem znajomości. Z kolei wtedy liderzy pewnych grup, chcący podkreślić
swoją pozycję, dokuczają tym słabszym, wiedząc, że ofiara nie postawi się i da
sobą pomiatać.
W moim przypadku było jednak
nieco inaczej. W okresie gimnazjalnym, na samym jego początku, zaczęło się
niewinnie. Zwykłe dokuczanie dwójce dziewczyn. W zasadzie cały problem wziął
się znikąd. Kłótnia o byle głupstwo wystarczyła. Zaczęły się tygodnie
wzajemnego oczerniania i wyszydzania. Trzeba postawić sprawę jasno, zachowałem
się wtedy jak ostatni dureń. Wraz z kolegami wymyślaliśmy coraz to nowe sposoby
na ośmieszenie innych osób. W końcu chyba sami nawet nie zauważyliśmy, gdy
stało się to naszym głównym zajęciem w szkole. Co prawda nasze „ofiary” nie
pozostawały bierne, czasem i w naszym kierunku usłyszeliśmy kilka
nieprzyjemnych słów. Jednak teraz, gdy patrzę na to wszystko z perspektywy
czasu, zauważam, że słowa i czyny, których się dopuściliśmy wywołały
niepożądany przez nas efekt. Nie będę oszukiwał, nie było mi nawet przykro.
Wiele rzeczy po prostu po mnie spływa, wieloma rzeczami się nie przejmuję. A
szkoda, bo może gdybym w porę spostrzegł, że zachowuję się jak skończony
idiota, to nie dopuściłbym do kilku sytuacji, które potem miały miejsce?
Chyba wszyscy mieli mnie już
dość, mówię oczywiście o prześladowanych. Byłem jednak wspierany przez kolegów,
więc bawiło mnie niezmiernie to co robiłem. Tak więc kolejne tygodnie mijały na
bezkresnej „zabawie” w dokuczanie. Dokuczanie, które w pewnym momencie
faktycznie stało się chyba mobbingiem. Nie wiem, w którym momencie ta granica
pomiędzy kilkoma złośliwościami a nękaniem została przekroczona. Wiem jednak,
że przekroczyłem ją na pewno. Jedna z dziewczyn nie wytrzymywała, co prawda
była wspierana przez koleżanki, jednak wiele ze słów, które wypowiedziałem w
jej kierunku wzięła mocno do siebie.
Nie chcę opisywać całego
zamieszania, jakie wywołałem. Miałem kilka rozmów z nauczycielami, były
poświęcane godziny wychowawcze, moi rodzice też kilka razy porządnie mnie
opieprzyli. Nic nie pomagało. Dlaczego? Bo dobrze się bawiłem, nie odczuwałem
żadnej skruchy. W jaki więc sposób udało się zażegnać toksyczny spór między
kilkoma uczniami, do którego doszło? O dziwo bardzo prosto. Jak już wspomniałem
wcześniej, miałem wsparcie kolegów. No i na nich właśnie te rozmowy z
nauczycielami/uczniami/rodzicami podziałały. Myślę więc, że w moim przypadku
najbardziej opłaciło się pozbawienie przyjemności z tego, co się robiło.
Tak więc na początku tekstu
wspomniałem, że bezpośrednia ingerencja rodziców może zaszkodzić, prawda?
Jednak nie oznacza to, iż powinni oni pozostawać bierni. Według mnie powinny
pojawić się rozmowy z wychowawcą, dyrektorem, można by poświęcić jedno
spotkanie na wywiadówce. Przede wszystkim trzeba jednak skontaktować się z
rodzicami prześladowcza(y) i z nimi starać się zaradzić problemowi mobbingu. W
końcu są to ludzie dorośli, to oni powinni mieć największy wpływ na swoje
dzieci.
Jednak przypadek lobbingu,
który opisałem nie był tym najgorszym z możliwych. Wiem o problemie pewnego
gimnazjum, w których wręcz kilkanaście osób prześladuje jedną. Ciężko jest
nawet stwierdzić z jakiego powodu, po prostu została wykluczona ze stada.
Niestety, zwykle nie kończy się na zwykłych docinkach, banda kretynów szuka
cięgle to nowych sposobów na zarówno fizyczne jak i psychiczne poniżenie
poszkodowanej.
I znów rodzi się pytanie, co
zrobić? Jak można pomóc? No właśnie, jak? Przyznam szczerze, że sam chciałbym
to wiedzieć. Tutaj nie ma lidera, cała grupa za swój najważniejszy cel obrała
uprzykrzanie życia innej osobie. Nie wiem tylko czy to jeszcze jest „zabawa”,
choćby najbardziej idiotyczna. Zastanawiam się, czy w ogóle osoby, które biorą
w tym udział, są świadome tego co robią. A może inaczej, czy są świadome
konsekwencji, jakie mogą nastąpić. Ja chyba nie byłem…
Najważniejsze w tym wszystkim
jest niebycie obojętnym na krzywdę innych. Powinniśmy zawsze być gotowi
udzielić pokrzywdzonym wsparcia. Być może nasza pomoc okaże się nieoceniona?
Czasem jedna jednostka nie zdziała wiele. Ale co się stanie, jeśli postawi się
cała grupa? Wiele nieprzyjemnych zdarzeń możemy uniknąć. Wystarczy zastanowić
się nad możliwymi następstwami. Ostatnie pytanie postawię każdemu z was – Czy
byście się postawili i pomogli? Ja mam z tym duże problemy.